O pierwszych miesiącach na Kubie opowiada tarnowski misjonarz ks. Grzegorz Kozioł.
Ks. Grzegorz Kozioł jest tarnowskim misjonarzem, który po dziewięciu miesiącach przygotowań w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie, gdzie poznawał m.in. kulturę latynoamerykańską i uczył się języka hiszpańskiego, przybył na Kubę 7 sierpnia 2021 r.
Po wylądowaniu w Havanie odbył tygodniową kwarantannę, po czym 15 sierpnia dotarł samochodem do Santiago de Cuba, celu swego przeznaczenia. Po trzynastogodzinnym przejeździe 830 km, został bardzo ciepło i serdecznie powitany przez arcybiskupa Dionisio Garcíę Ibáñeza. Od tego dnia aż do października to miejsce stało się jego pierwszym domem na Kubie. W tym czasie uczęszczał na lekcje języka hiszpańskiego i poznawał miasto, specyfikę pracy duszpasterskiej oraz zwyczaje ludzi.
Początek jego pobytu na Kubie zbiegł się z mocnymi ograniczeniami pandemicznymi. Miasto było otwarte jedynie do godziny 13. Po tej godzinie był zakaz przemieszczania się. Możliwości poruszania się, a co za tym idzie spotykanie się z ludźmi i parafianami były mocno ograniczone, szczególnie, że przed południem ks. Grzegorz uczęszczał na lekcje języka. Ta sytuacja zmieniła się dopiero na przełomie września i października. Obostrzenia sukcesywnie były wycofywane. Pozwoliło to na podjęcie jakiejkolwiek pracy duszpasterskiej.
W październiku arcybiskup wyznaczył mu wspólnotę przy kościele pw. Chrystusa Króla jako miejsce przyszłej posługi. W tej wspólnocie znajduje się wiele grup. Są to grupy młodzieżowe, chór, grupa modlitewna, katecheci, osoby zajmujące się opieką nad chorymi. Tutaj przed miesiącem ks. Grzegorz rozpoczął regularne sprawowanie sakramentów, a w niedalekiej przyszłości mają odbywać się też katechezy przygotowujące do przyjęcia I Komunii św, bierzmowania lub chrztu.
Oprócz pracy w Santiago de Cuba, wraz z ks. Dariuszem Pawłowskim z diecezji tarnowskiej i ks. Adamem Czerwińskim, ks. Grzegorz odwiedza wspólnoty obecne w 28 wioskach, położonych wzdłuż wybrzeża między Morzem Karaibskim, a szczytami gór, spośród których wyłania się Pico Turquino, najwyższy szczyt Kuby mierzący 1974 m n.p.m.
Wspólnoty we wioskach nie są zbyt liczne, mają zazwyczaj kilkanaście osób. To dlatego, że są to pierwsze spotkania po ponad dwuletniej przerwie spowodowanej ogłoszeniem pandemii. Ludzie gromadzą się jednak, by uczestniczyć we Mszy św. i katechezach oraz by skorzystać ze spowiedzi świętej. W jednej z takich wspólnot o nazwie Chivirico, ks. Grzegorz z wielką radością pierwszy raz na Kubie ochrzcił dwójkę dzieci.
Praca wśród Kubańczyków ubogaca ks. Kozioła.Swoim wrażliwym okiem zwraca uwagę na poziom życia tamtejszych mieszkańców.
- Ludzie na wioskach żyją bardzo skromnie. Zwłaszcza teraz, przy szalejących cenach i braku regularnego dostępu do produktów spożywczych, ich codzienny jadłospis zaczyna się i zazwyczaj kończy na jednym posiłku, w którego skład głównie wchodzi ryż. Wśród ludzi rośnie frustracja, gdy muszą w długich kolejkach od wczesnego rana czekać na zakup zwykłego chleba, nie zawsze wiedząc, czy zdobędą upragniony produkt. W ostatnich miesiącach brakuje niemal wszystkiego. Ciężko dostać jajka, jakiekolwiek mięso, nie mówiąc już o lekarstwach - mówi ks. Kozioł.
Życie jest tu naznaczone nieustanną troską o codzienny byt. Stąd wielu, mając do wyboru między zakupem kurczaka, który niespodziewanie pojawia się w sklepach, a pójściem do kościoła, decyduje się wybrać to pierwsze.
Nasz misjonarz doznał szczęśliwej chwili, kiedy nieoczekiwanie został poproszony o udzielenie chrztu. - Wiedza religijna ludzi jest bardzo słaba. Jednak wraz z brakiem tej wiedzy równocześnie w parze kroczy szczera wiara i otwarte serca na Pana Boga. Niektórzy bardzo starają się nadrobić lata zaniedbań w kwestiach religijnych. Sam miałem sytuację, gdy mój 38- letni nauczyciel języka hiszpańskiego, po kilku lekcjach zapytał, czy nie mógłbym go przygotować i ochrzcić. Tłumaczył, że w jego rodzinie nikt nie był tym zainteresowany - dodaje kapłan.
Widać, jak kilkumiesięczny pobyt na Kubie ubogaca ks. Grzegorza. - To właśnie tu, będąc wśród ubogich, gdzie słowo „prostota” jest wszechobecne, mam wrażenie, że znajduję się najbliżej Chrystusa, który błogosławi, wspiera, leczy i daje nadzieję. To tutaj można zobaczyć, że najbardziej kocha ten, kto wyzbywa się przywiązania do rzeczy tego świata nie pomimo tego co posiada, ale dzięki temu czego nie posiada. Bo gdy nie masz nic, wtedy naprawdę zostaje tylko Bóg. A On najbardziej otwiera serca tych, którzy wiedzą, co to znaczy być ubogim - podkreśla misjonarz.
Jako przykład misjonarz podaje wydarzenie sprzed kilku dni, kiedy to młoda dziewczyna sprzątająca jedną z kaplic oprócz wynagrodzenia dostała od niego mały sok pomarańczowy w kartonowym opakowaniu z małą słomką do picia. Był upał. Sok był zimny i dobrze schłodzony. Dziewczyna wzięła go i chowając do zniszczonej torebki powiedziała, że jej kuzyn ma dziś urodziny, a ona nie ma dla niego prezentu. Dlatego nie wypije go sama, tylko jemu go zaniesie. "Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie".