Gabi spędziła na misji w małej gambijskiej wiosce 11 miesięcy.
Gabrysia Pyzia pochodzi z parafii św. Jadwigi w Dębicy. Od 13 lat jest zaangażowana w Dzieło Misyjne Diecezji Tarnowskiej, a od ponad trzech działa w Salezjańskim Wolontariacie Misyjnym. To dzięki niemu rok temu wyjechała na misję do Gambii. W parafii prowadzonej przez salezjanów w małej wiosce Kunkujang Mariama spędziła 11 miesięcy. Na misję wyjechała z Asią, która towarzyszyła jej przez pół roku, a potem dołączyła do niej Milena.
Na misji prowadziła zajęcia komputerowe z dziećmi i młodzieżą, z koleżanką przeprowadziły cykl treningów z pierwszej pomocy dla nauczycieli z okolicznych szkół i przedszkoli, animatorów posługujących w parafii uczyły, jak zarządzać czasem. Przede wszystkim przez sześć dni w tygodniu, od poniedziałku do soboty, każde popołudnie spędzała w oratorium na zabawach ze starszymi i młodszymi dziećmi. Koleżanki z misji mówią, że w ciągu 30 sekund potrafiła wymyślić zabawę dla 30 znudzonych maluchów. To oni skradli jej serce.
- Za nimi tęsknię najbardziej. Za tymi najmłodszymi dziećmi, od 3. do 6. roku życia, bo one potrzebowały naszej uwagi najbardziej. Przychodziły do nas codziennie. Na początku dwójka dzieciaków, a potem dwadzieścioro, sześćdziesięcioro, każdego dnia coraz więcej. Oratorium było otwarte od 16.00, ale nigdy nikogo o tej godzinie tam nie było. Dzieciaki schodziły się nieraz dopiero ok. 16.30, więc i my nie spieszyłyśmy się. Potem było już tak, że o 16.01 przychodziły pod nasz dom i pytały, dlaczego nas jeszcze nie ma w oratorium - opowiada Gabrysia.
Do Gambii dzięki życzliwości wielu znajomych i parafialnym zbiórkom Gabrysia zabrała ze sobą planszówki, kolorowanki, puzzle, książki, farby, kredki i różańce. - Dzieciaki znały tam tylko ołówki ze szkoły. Dla nich długopis to był jakiś kosmos, kredki to był kosmos razy dwa, o plastelinie czy farbach nie wspominając, bo chyba żadne z nich nie miało ich wcześniej w rękach. Uwielbiały kolorować. Kilkunastoosobowa grupa chłopców potrafiła po dwie godziny dziennie przerysowywać ilustracje z bajek na kartki - opowiada Gabrysia.
Każdego dnia, kiedy kończyło się oratorium, dziewczyny brały dzieciaki na wspólny Różaniec ulicami wioski. - Wiadomo, część dzieciaków uciekała do domów, raz było nas 10, a innym razem 80 czy 100 osób. Księża salezjanie mówią, że to właśnie dzięki tej modlitwie to miejsce się rozwija i choćby mieli iść z Różańcem nawet z jedną osobą, to wierzą, że to jest źródło wszelkich błogosławieństw - zauważa Gabi.
Można więc powiedzieć, że zabrane przez nią do Gambii kredki i różańce bez wątpienia przyczyniły się do ożywienia tamtejszej parafii. Choć ma ona prawie 50 lat, była bardzo zaniedbana. Salezjanie trzy lata temu przejęli jej prowadzenie po afrykańskich księżach. Stawiają ją na nowo na nogi pod względem materialnym, jak i duchowym.
- Kiedy tam jechałam, wydawało mi się, że już nic nie może mnie zdziwić. Od tylu lat jestem przecież zaangażowana w misje, spędziłam miesięczny staż misyjny jako wolontariusz w Kamerunie, a zaskoczenie spotkało mnie zaraz po przyjeździe. Już na pierwszą Mszę pojechaliśmy w niedzielę do wiosek, do kaplic dojazdowych w mniejszych miejscowościach. Patrząc na Afrykę głównie przez pryzmat Kamerunu wyobrażałam sobie, że w niedzielę wszyscy będą pięknie, kolorowo ubrani, będą tańczyć, śpiewać, klaskać. W Gambii ludzie klaskali tylko wtedy, kiedy ksiądz zaczął, i to tylko parę osób, nikt nie śpiewał. To była pierwsza lekcja tego, jak Afryka jest różna, jak różne plemiona ją zamieszkują, różne kultury - mówi Gabrysia.
Zaskoczyło ją także to, jak zgubny może być wpływ mediów społecznościowych także na tamtejszych młodych ludzi. W tym względzie różnic nie widzi. - Coś, czego się tam absolutnie nie spodziewałam, to ogromne kompleksy, zwłaszcza dziewczynek w wieku od 13 do 16 lat, które pod wpływem oglądanych filmików na YouTubie czy TikToku niemalże zawsze dochodziły do jednego wniosku, że są najbrzydsze, że mieszkają w najgorszym miejscu na ziemi i są najbardziej nieszczęśliwymi ludźmi na świecie. Było nam mega przykro się z tym mierzyć. Absolutnie nie rozumiały tego co widziały jako rzeczywistość interentową, ale że tak jest naprawdę w świecie, tylko nie u nich - mówi Gabrysia.
Co jej osobiście dał czas spędzony na misji? - Zyskałam bardzo wiele. Przede wszystkim nauczyłam się odczuwać wdzięczność za to, co wydaje się być dla nas oczywiste, jak to, że nam woda z kranu się leje, bo tam się nie leje. Nauczyłam się także doceniać drobne rzeczy i nieskupianie się na tym, co się nie udało czy nie wyszło, ale ile dobrego udaje się zrobić zamiast czy pomimo - zauważa.
Gabrysia i Asia w minioną sobotę spotkały się z dziećmi z parafii w Szymbarku, opowiadając im o swojej misji. Ta parafia ma w nią także swój wkład. archiwum własneGabrysia podkreśla, że w jej wyjazd na misje zaangażowanych było setki osób i to była także ich misja. Tych, którzy się za nią modlili w tym czasie, tych, którzy wsparli dzieła, o które prosiła. Dziś swoim doświadczeniem dzieli się podczas spotkań z uczniami ze szkół, dziećmi zaangażowanymi w PDMD w parafiach. Tak było chociażby w Szymbarku 12 lutego. - To parafia bardzo zaangażowana misyjnie za sprawą dzieci i ich mam. Bardzo mnie wsparli w czasie pobytu na misji. Najpierw zbierali dary do kontenera, o które prosiłyśmy, później, kiedy wichura uszkodziła dach, to także dołożyli swoją cegiełkę. Modlili się za nas. Tym bardziej cieszyłam się, że mogłyśmy z Asią ich odwiedzić - mówi Gabrysia.
Więcej na temat misji Gabrysi w Gambii można przeczytać TUTAJ.