W domu weselnym w Łyczanej 19 marca spotkały się ukraińskie babcie, mamy i dzieci, które znalazły schronienie w parafii Korzenna.
Obecnie na terenie parafii Korzenna przebywa 39 osób z Ukrainy. Wszystkie mieszkają u 12 tamtejszych rodzin, które chęć przyjęcia uchodźców zgłosiły swojemu proboszczowi ks. Tadeuszowi Sajdakowi. M.in. to on przywiózł Ukraińców uciekających ze swojego kraju przed wojną. Niektórych zabrał z dworca w Krakowie, innych z Nowego Sącza, a jeszcze kolejnych z granicy w Korczowej.
U jednej z rodzin, w Łyczanej, schronienie znalazła m.in. wdowa z ośmiorgiem dzieci. Najstarszy syn, 18-latek, został w Ukrainie z babcią. Każdy z uchodźców kogoś w Ukrainie zostawił. Dzieci ojców, żony mężów. Ta wojna to dramat także rozdzielonych rodzin.
Spotkanie zorganizował miejscowy proboszcz ks. Tadeusz Sajdak (z lewej). Uczestniczył w nim miejscowy rodak ks. Stanisław Kantor, który od 2001 r. pracuje w Ukrainie. Beata Malec-Suwara /Foto Gość- Z Ukrainy ludzie przyjeżdżają zmęczeni podróżą w stylu tułaczki, ale też przestraszeni i zagubieni. Zastanawialiśmy się w rozmowie z gospodarzami, jak im pomóc i wychodząc z założenia, że spotkanie z ludźmi będzie najlepszym lekarstwem na tego rodzaju problemy, postanowiliśmy zorganizować dla nich wspólny czas. To było bardzo spontaniczne. Termin i miejsce ustaliliśmy bardzo szybko. Właścicielka domu weselnego w Łyczanej udostępniła lokum. Tutaj są życzliwi ludzie - mówi ks. Sajdak.
- Nasi goście z Ukrainy to w 90 proc. panie, które prowadziły domy, potrafią gotować, więc zaproponowałem, żeby przygotowały jakieś ciasta na wspólne spotkanie, które jest dla nich okazją do poznania się, porozmawiania, dowiedzenia się, kto w czym może sobie pomóc. Takich spraw jest bardzo wiele, np. już dla dzieci organizuje się nauczanie zdalne. Dla kogoś już udało się załatwić komputer, ale w Polsce nie ma klawiatur z ukraińską czcionką. Teraz sobie radzimy naklejkami, ale pomoc w tej sprawie obiecał także ks. Stanisław Kantor, nasz rodak, pallotyn, który od 2001 r. pracuje w Ukrainie - tłumaczy miejscowy proboszcz.
Ksiądz Stanisław również uczestniczył w spotkaniu. Jego pomoc jako tłumacza okazała się niezbędna. Z powodu choroby - po przebytej operacji onkologicznej - i różnych komplikacji obecnie przebywa w Polsce. Duchem jest w Ukrainie. I on przywiózł stamtąd ponad 30 osób.
- Czuję sytuację w Ukrainie, ale też mam za sobą już wcześniej doświadczenie wojny, dlatego że w 1994 r. byłem w Afryce, w Rwandzie, kiedy tam trwała wojna między plemionami. Tak tam, jak i teraz w Ukrainie najbardziej cierpią bezbronni. Wielcy tego świata rozgrywają swoje karty, a najsłabsi przypłacają to życiem, za które nikt nie odpowiada. W Rwandzie zginęło ponad 1,5 mln ludzi i nikt tak naprawdę do dzisiaj nie odpowiedział za to ludobójstwo. Podobnie jest obecnie. Świat przygląda się temu, co się dzieje w Ukrainie, mówi, że to dramat, ale niewiele robi, by to zaprzestać - mówi kapłan.
Cieszy go wrażliwość rodaków ze swojej parafii na ludzką krzywdę. - Widzę otwartość i duże poświęcenie ludzi, którzy widzą, jak inni cierpią, zapominają o swoich problemach i chcą pomóc - dodaje.
Pani Antonina z dwójką swoich dzieci została "adoptowana" przez jedną z rodzin z Korzennej. Beata Malec-Suwara /Foto Gość- Trafiliśmy do fantastycznej rodziny, która nas adoptowała. Troszczą się o nas każdego dnia, za wszystko płacą, gotują dla nas. Czujemy się tu kochani. Korzenna to piękna wieś - mówi Antonina, która w Polsce jest od dwóch tygodni. W Korzennej znalazła schronienie razem z dwójką swoich dzieci, podobnie jak jej przyjaciółki. - W Ukrainie zostali nasi mężowie. Jest nam ciężko. Tęsknimy, ale jesteśmy tutaj ze względu na bezpieczeństwo naszych dzieci - dodaje.
W spotkaniu uczestniczyło także 10 osób z Ukrainy, które schronienie znalazły w sąsiedniej Jasiennej.