Czy kornik napisze mój uładzony życiorys? Patrzer nie jest tylko zapisem obserwowanej rzeczywistości. Może być spojrzeniem w głąb siebie.
Poniższy tekst jest jedynie inspiracją do stworzenia własnego patrzeru i wzięcia udziału w konkursie.
Lubię podczas patrzeru odmawiać różaniec. Wędrówka staje się wtedy bardziej skupiona i uważna, wewnętrzna.
Odmawianie różańca podczas drogi jest trochę podobne do czytania brailem. Palce przesuwając się po kolejnych paciorkach próbują odczytać zawarte w nich wydarzenia z życia Jezusa, Maryi, św. Józefa i Apostołów.
Kiedy wybieram najdłuższą trasę, udaje się odmówić wszystkie części różańca. Wędrówka palców zatacza koncentryczne kręgi jak słoje ściętej sosny, którą mijam w Łęckim Lesie. Patrzę na zapis sosnowych lat dostrzegając, jak ze środka pnia rozchodzą się coraz szersze okręgi czasu, kolejnych wiosen, lat, jesieni i zim.
Obok ściętego drzewa widzę kolejne, z którego opadła już cienka łuszcząca się kora. Na zielonkawym tle esowate linie i otwory jak kropki alfabetu Morse’a. To dzieło kornika, który przez powtarzalność tych samych znaków zdaje się pisać do mnie list pełen znaczeń. Przypominam sobie Zbigniewa Herberta i jego apel o wyprostowaną postawę. Jeśli jej nie przyjmę, kornik napisze mój uładzony życiorys, którego nikt nie będzie chciał czytać, a tym bardziej zachwycać się jego treścią.
Wstaję więc i idę przesuwając w palcach kolejne paciorki. Las Łęcki oddziela od domostw głęboki rów z wodą, która płynie tutaj z południa na północ zasilając nieodległe Stawy Łasińskie. Zatrzymuję się nad leniwie nurtującym strumieniem, ocienionym przez porastające brzegi drzewa.
A wtedy woda staje się lustrem, w którym odbijają się konary i gałęzie, a ponad nimi błękitne niebo. Jakby nieogarniony świat nagle się skurczył i zstąpił w dół zatrzymując się na tafli wody. Tymczasem woda stale płynie, choć odbijający się w niej świat nie rusza się z miejsca. Przemijanie i trwanie. Życie i wieczność. I ja pomiędzy nimi jak punkt łączący je w sobie.
Z drogi biegnącej wzdłuż lasu i stawów wychodzę na główną ulicę biegnącą ze Szczepanowa do Przyborowa. Przechodzę przez nią, by znaleźć się na ulicy Lubomirskiego. Myślę ciągle o życiopisaniu i wieczności, której dotykam przesuwając paciorki różańca. I nagle na tabliczce z nazwą ulicy dostrzegam ostatnie „go”, jak wezwanie, by przyspieszyć kroku. Idź, nie zatrzymuj się!
Kiedy dochodzę do cmentarnego muru, widzę wystające ponad niego metalowe i kamienne krzyże nagrobków. Cmentarz jest jak wielka biblioteka już zapisanych życiorysów. Spoglądam jeszcze na fasadę kościoła św. Stanisława. Słońce oświetla zapisane łaciną tablice w górnej części frontowej ściany świątyni.
Książe Stanisław Lubomirski informuje, że zbudował ten kościół w 1781 roku na miejscu drewnianej kaplicy upamiętniającej dom św. Stanisława. W ujętej w martwy już język formule zaintrygowało mnie stwierdzenie, że kościół ten stoi w miejscu, w którym Stanisław został wydany na świat. Łacina jest jednak bogatsza w znaczenia. W słowach „editus est” odczytuję coś więcej. Człowiek jest jak księga, którą wydają rodzice. Z początku puste stronice zapełniają się z czasem własnym, osobnym życiem dziecka, młodzieńca, starca, by w końcu dojść do ostatniego słowa i kropki, za którą tylko milczenie.
Żegnam kościół ostatnim spojrzeniem idąc ulicą Źródlaną w kierunku autostrady A4. Ulica bierze swą nazwę od źródełka św. Stanisława, które bije za kaplicą jego narodzenia. Moje życie też zmierza do źródła, o czym przypomina mi jeszcze tabliczka „Ulica Pielgrzymów” biegnącej od Brzeska do Szczepanowa nad rozpędzoną autostradą.
Dokąd idę? Odpowiedź znajduję na dębie rosnącym przy drodze technicznej prowadzącej mnie już w kierunku domu. Na niebieskim trójkątnym tle dostrzegam znajomą muszlę – znak Drogi św. Jakuba. Znak wskazuje na kierunek wędrowania – do Brzeska przez Las Szczepanowski. Patrząc jednak na wysoko zamieszczony symbol i ostro zakończony trójkąt skierowany ku górze myślę jeszcze o jednej drodze, którą trzeba przejść, by znaleźć się naprawdę w Domu.