Postanowiłem pod wpływem chwili porzucić wszystkie plany, jakie miałem na ten niezwykły poranek, i szybko wybiec na zewnątrz.
Wydarzyło się pewnego dnia, który zaczął się zwyczajnie, niczego nie podejrzewając, nie wyczekiwałem wydarzeń, które wkrótce się ziściły. Odsuwając firanki w pokoju, w którym spałem u mojej babci, patrzyłem ospale przez okiennice. Oślepiło mnie wysoko już na widnokręgu leżące słonce, które mrugało do mnie, jakby chciało mi coś pokazać. Owszem za oknem rozpościerał się przecudowny widok na ogródek pełen kwitnących kwiatów, ponieważ wszytko to działo się w długi majowy weekend.
Postanowiłem pod wpływem chwili porzucić wszystkie plany, jakie miałem na ten niezwykły poranek i szybko przebrać się z piżamy i wybiec na zewnątrz. Trawa błyszczała skąpana w blasku rozświetlonego dnia. Całe niebo było krystalicznie czyste i jedynie jedna mała chmurka oplątała słońce, także na ziemie padały pojedyncze długie, jasne, pojedyncze, liczone w milionach wiązki światła. Ta chwila była nieuchwytna i po jednym mrugnięciu oka słońce znów pokazywało się w pełnej krasie.
Udałem się na najbliższą łąkę. Po kilku minutach szybkiego marszu pełnego podekscytowania doszedłem do małego zagajnika w postaci kilku drzew wiśni. Były to posypana białym kwieciem kwitnąca wiśnia. Od dłuższego czasu będąc na co dzień zabiegany, wszędzie gdzieś się spiesząc, mogłem odpocząć. Przypomniałem sobie, że kontakt z naturą i jej kontakt, który został stworzony przez Stwórcę, jest moim małym rajem. To właśnie tam czułem, że wszystko jest w harmonii i współzależne od siebie. Zbliżyłem swoją głowę do kołyszącej się w rytm małego podmuchu północnego wiatru kępki wysokiej, wyjątkowo zielonej trawy. Zdałem sobie sprawę, że kolory i cały świat, którym jesteśmy obdarzeni przez Boga, jest zwyczajnie piękny. Kolory, których doświadczamy, same w sobie są niesamowite, jakby Jezus chciał ukazać nam barwy będące przedsmakiem nieba, do którego dążymy.
Pośród tego obrazu wyzierały ułożone jakby miarowo, mające wygięte w kierunku słońca listki, było to małe pole stokrotek. Niby ktoś je rozrzucił, bym mógł je w tej chwili podziwiać. Teraz moja uwaga objęła kolejny element, który pod zachwytem dotąd prawie zignorowałem. Cała ta łąka żyła własnym życiem, niby oddychała, wydając wszelkie dźwięki. Wietrzyk kołysał trawą, która ocierając się o inne, wydawała dźwięk synchronicznego falującego ocierania, chodzące żuki i mrówki właśnie niosące materiały na swój nowy kopiec w kierunku lasu, bzykające owady i kołyszące się gałęzie wiśni. To właśnie one było źródłem największej powodu bzyczącego odgłosu. Pełną para setki, jeśli nie tysiące pszczół pracowały bez przerwy, zapylając kolejne pąki kwiatów i zbierające pyłki na trzech ułożonych w rzędzie wiśni. W całej okazałości latały od jednego do drugiego i tak bez końca.
W tej chwili doświadczyłem w pełni zrozumienia, jak Bóg kieruje swoim dziełem na dobro ludzkości. Wręcz niewyobrażalnie ważna była praca tych malutkich stworzeń. Okrążając moją postać, wykonywały dalej swoją pracę, kiedy je podziwiałem. Dotąd nigdy w życiu nie zastanawiałem się nad harmonią, która objawia się w pracy tych najmniejszych stworzeń, bez których człowiek nie mógłbym nigdy istnieć. To ukazało mi jak Jezus Chrystus, dba o najmniejsze swoje dzieła i opiekuje się nimi każdego dnia. Świat jest odbiciem lustrzanym miłości Boga do swoich dzieci. Nigdy nie pozwoli im się zgubić, by później nie odnalazły siebie na jeszcze lepszym szlaku do wietrznego życia. Możemy iść spokojnie przez życie, mając takiego przewodnika i Pana.
Woń bzu pojawiający się nagle na chwilę wybiła mnie z tych wzniosłych rozmyślań. Zapach wydobywały się także ze świeżo skoszonej gdzieś w oddali trawy oraz ten nieuchwytny zapach lata dzięki pięknej pogodzie.
Postanowiłem, że chce poczuć więź z Bogiem przez cały ten obraz niczym namalowany. Postanowiłem dotknąć opuszkami palców każdego źdźbła trawy, każdego białego liścia stokrotki a później stokrotnie białych kwitnących wiśni, które wkrótce wydadzą pełne owoce na chwałę Pana.
Wszystkie zmysły zostały powołane przez Boga, byśmy doświadczać jego cudowności i ideału otaczającego nas świata.
Był to tylko pobliski gaj, który po zobaczeniu w każdym jego fragmencie znaków obecności Boga spędziłem wspaniały czas, pełen wewnętrznego spokoju i spełnienia. Po południu lunął deszcz. Oczyszczając gorące powietrze i naturalnie podlewająca każde wzrastające nowe dzieło Boga.