Marcelina Kordek z Lubziny od kilku miesięcy posługuje na Kubie w jednej z placówek Fundacji "Domy Serca".
Zawsze lubiła pomagać. Najpierw w rodzinnej parafii w Lubzinie śpiewała w scholi, była animatorką Ruchu Światło-Życie (który mocno ukształtował jej wiarę), angażowała się też w grupę apostolską, organizowała festyny rodzinne i robiła wszystko, co w danej chwili było potrzebne.
Gdy wyjechała do Krakowa, by studiować prawo, zapukała do drzwi Fundacji „Mam Marzenie” (FMM), która od 2013 roku spełnia najskrytsze marzenia ciężko chorych dzieci. Okazało się, że Marcelina spadła im z nieba, bo w nowe zadania zaczęła wkładać całe serce.
"Często przejmujemy się błahymi sprawami, a ja uważam, że wystarczy pójść do szpitala, zwłaszcza dziecięcego, zobaczyć cierpienie, i wtedy okazuje się, że nasze problemy nie są ważne. Dlatego właśnie spełnianie marzeń chorych maluchów było pięknym rozdziałem w moim życiu" - mówiła Marcelina naszej koleżance z "Gościa Krakowskiego".
W 2018 roku zdała egzamin adwokacki i otworzyła swoją kancelarię. Kariera stała przed nią otworem. Pierwsza myśl o wyjeździe na misje pojawiła się w listopadzie 2019 roku, gdy Marcelina wybrała się w samotną podróż do Rio de Janeiro i na leżącą nieopodal wyspę Ilha Grande. Nie był to wyjazd turystyczny, ale swego rodzaju rekolekcje. Trwające zaledwie 1,5 tygodnia, ale bardzo intensywne.
"Potrzebowałam pobyć sama ze sobą i dużo się modliłam, rozważając słowo Boże. Chciałam też poznać mieszkańców Rio, więc starałam się jak najwięcej z nimi rozmawiać. I choć wiele osób odradzało mi pójście do faweli, nie posłuchałam" - wspominała Marcelina.
Tam zobaczyła, jak wielkie są nierówności społeczne nie tylko pomiędzy Europą a Ameryką Południową, ale i pomiędzy samymi mieszkańcami Rio, gdzie z jednej strony widać bogactwo turystycznego raju, a z drugiej biedę, wobec której nie da się przejść obojętnie. "O tym się czyta i słyszy, ale gdy się widzi na własne oczy, że nie wszyscy mają jedzenie, buty i dach nad głową, to bardzo dotyka. Pomyślałam, że może powinnam pojechać gdzieś, gdzie będę mogła zrobić coś dobrego, towarzysząc ludziom w ich ubóstwie" - mówiła dziewczyna.
Na początku 2020 roku dowiedziała się o Fundacji „Domy Serca”, która posyła świeckich misjonarzy na krańce świata. To międzynarodowa organizacja pozarządowa posiadająca swoje placówki w 26 krajach położonych na 4 kontynentach. Na całym świecie jest ich już 40. Zawsze znajdują się one w dzielnicy biedy, a w każdym domu mieszka od 4 do 6 wolontariuszy, którzy przyjmują i odwiedzają swoich sąsiadów oraz najbardziej potrzebujących czy odrzuconych.
"To, że polecę na Kubę, nie było moją wolą, ale efektem rozeznania wspólnoty. Na decyzję długo czekałam, a gdy w jedną z niedziel lipca wracałam z Mszy św., rozmawiałam w myślach z Bogiem. W pewnym momencie zapytałam: „To co, Panie Boże, będzie Kuba?”. To był chyba powiew Ducha Świętego, bo dzień później zadzwonił telefon i okazało się, że rzeczywiście w przydziale dostałam Kubę" - opowiadała naszej koleżance.
Na Kubie posługuje od kilku miesięcy. "Nie umiem budować szkoły ani studni, nie jestem też lekarzem, ale umiem być z drugim człowiekiem" - mówi Marcelina Kordek, która na 1,5 roku zostawiła swoje życie, kancelarię adwokacką, fundację, rodzinę, by oddać ten czas Jezusowi i potrzebującym.
Jak przeżywa ten czas, opisuje w listach nadsyłanych m.in. do swojej rodzinnej parafii. Można je przeczytać TUTAJ.
O tej niezwykłej dziewczynie pochodzącej z naszej Lubziny pisał "Gość Krakowski":