Rok temu ukazało się czwarte wydanie książeczki poświęconej Stefanii Łąckiej. - Ja o niej nie chciałam pisać - przyznaje szczerze Maria Pawlikowska, autorka publikacji.
7 listopada minęła 76. rocznica śmierci Stefanii Łąckiej, której proces beatyfikacyjny toczy się w diecezji. Stefcię, jak mówią o niej ci, którzy się z jej niezwykłą postacią zapoznali, ocaliły dla pamięci przyszłych pokoleń jej koleżanki. One przekazały ks. Marszałkowi mnóstwo materiałów o Stefci, a on zajął się tym, rozwinął, pogłębił, nawet jeździł w Polskę, by spotykać się z tymi, którzy znali Stefanię Łącką, zbierał wspomnienia, a nawet zeznania, bo prosił by ci, którzy udzielali mu informacji pod przysięgą oświadczali, że są one prawdziwe. Ksiądz Marszałek miał poczucie, że to się kiedyś przyda. Antycypował trwający proces beatyfikacyjny. Z tego, co ks. Marszałek w latach 70-80 XX wieku zebrał wydał "Serce w pasiaku", podstawową publikację, dzięki której poznajemy Stefcię. Historycznie drugą książeczką, dzięki której Stefcia mogła stać się nieco bardziej znana, popularna, był "Dar nieba" autorstwa Marii Pawlikowskiej.
- Miałam wtedy dzieci na studiach, sama też, dla siebie zaczęłam studiować teologię i wtedy ks. Ryszard Banach, zaczął mi "zawracać głowę", by pisać pracę o Łąckiej. Nie chciałam. Jednak uległam, bo przypomniałam sobie co Jan Paweł II mówił w Warszawie, w czasie beatyfikacji 108 męczenników II wojny światowej, że trzeba ocalić dla pamięci osoby dziś nieznane, a wybitne, wartościowe. Więc się zgodziłam pisać o Łąckiej, a praca dotyczyła w szczególności jej artykułów z "Naszej Sprawy" i z "Króluj nam Chryste". Potem zostałam poproszona, żeby z tej pracy powybierać co ciekawsze elementy i zredagować popularną książeczkę o Stefci Łąckiej. Na wzór książeczek, które wtedy krążyły już o bł. Karolinie. Pojechałam do sanatorium. Mieszkała w sanatorium ze mną koleżanka, polonistka z Lublina i jej zostawiłam magisterkę na dwa ni, sobotę i niedzielę, by zaznaczyła coś ciekawego, żeby to potem rozwinąć, żeby Stefania poszła do ludzi. Wróciłam po dwóch dniach i znalazłam tę koleżankę zauroczoną postacią Stefanii Łąckiej - opowiada Maria Pawlikowska.
Pawlikowska opowiada, że sama, kiedy poznawała Łącką to z każdym krokiem jej własne, osobiste zauroczenie postępowało. - Raz, że Woli Żelichowskiej pomagała tak bardzo swojej mamie, kiedy przyjmowali biednych. W szkole zawsze lubiana, zadowolona, uśmiechnięta. Kościół, dom i szkoła lepili z niej piękną postać. Ona się dała formować, kształtować. Była bystra, inteligentna, mądra, a przy tym posłuszna i pokorna, wszyscy ją lubili - opowiada pani Maria.
Ciekawe i symboliczny jest fakt, że w 1914 roku ginie Karolina Kózkówna, a rodzi się Stefania Łącka. Kiedy w Gręboszowie abp Jerzy Ablewicz odsłaniał tablicę poświęconą Łąckiej zastanawiał się, analizując przed wiernymi jej życie, postępowanie, jak to możliwe, że w zwykłej wiejskiej rodzinie rodzi się i dorasta dziewczyna, kobieta, która ma tak głęboko rozwinięte poczucie dobra, świętości, że umie tak dokładnie chodzić po śladach Jezusa.
- To, co mnie dziś w niej zachwyca to między innymi zachowana, mimo straszliwych przeżyć obozowych jej miłość do człowieka i jej wierność Bogu. Obie jakby cechy trochę niedzisiejsze. Stefcia wraca pieszo z koleżankami z obozu. Na moście siedzi jakiś żołnierze niemiecki. Koleżanki wpadają na pomysł, by go z tego mostu zrzucić. A nuż by się zabił, to może dokonała by się sprawiedliwość dziejowa, akt słusznej zemsty za lata obozowe? Pomysł blokuje Stefcia. "Cóż on wam winien?" pyta koleżanki. Inna historia. W obozie przy życiu być może w jakimś stopniu trzymała ją informacja, że czeka na nią jej narzeczony Zygmunt. Kiedy Stefcia wychodzi z obozu, przychodzi do Krakowa, odwiedza ją Zygmunt, ale okazuje się, że jest już żonaty. Stefania komplementuje jego żonę i kategorycznie odrzuca propozycję Zygmunta, że ten zostawi poślubioną małżonkę i będzie żył ze Stefcią. Wychodzi, a Stefania rzuca się na łóżko, jest w rozpaczy. "Boże, widzisz ile mnie to kosztuje" modli się, ale zdania nie zmienia, bo przysięga złożona przed Bogiem ma wartość największą. Myślę sobie, że to takie mało współczesne, ale tym bardziej wartościowe. Podobnie, jak ten brak nienawiści, brak chęci zemsty, odegrania się za tragedię i cierpienia obozowe - opowiada Maria Pawlikowska.
Więcej o Łąckiej w numerze 45. "Gościa Tarnowskiego".