- O 4.30 się wychodziło z domu, mama brała latarnię i my dreptałyśmy za tym światełkiem - pisze Jadwiga Augustyn o dawnych Roratach.
Niebiosa rosę spuszczajcie z góry, Sprawiedliwego wylejcie chmury.
Piękne słowa adwentowej pieśni, która tak często dawniej była śpiewana. Kiedy było się dzieckiem, rozumiało się jak dziecko, niełatwo było zrozumieć symbolikę tych słów. Bo rosa to ciepłe lato, a wtedy na świecie sypał śnieg i była tęga zima. Tak też trudno było zrozumieć pasące się owieczki w szopce, czy na świątecznych kartkach, kiedy się nie wiedziało, w jakiej szerokości geograficznej leży Betlejem, miejsce narodzenia Chrystusa.
Przez ostatnich kilkadziesiąt lat bardzo zmienił się klimat, coraz mniej śniegu, obecnie grudzień i pasie się bydło na zielonych łąkach. Może jeszcze trochę, to i w okresie Świąt Bożego Narodzenia na Oślaku, czy może u Staszka za Kalenią będą się paść owieczki, czyli bardziej zbliżymy się do klimatu betlejemskiego. I Dzieciątku w żłóbku nie będzie już tak zimno, jak to kiedyś bywało.
Tylko pani w telewizji zapowiadająca prognozę pogody bezradnie rozkłada ręce, że nie widać zimy, śniegu, a tu wszyscy na nią czekają - wczasowicze w górach i dzieci na zbliżające się ferie; sprzęt sportowy kupiony i piękne kolorowe kurtki i specjalne na tę okazję buty, i nic z tego.
I tu muszę powiedzieć, kiedy za naszego dzieciństwa nie było pięknych kolorowych kurtek ani drogiego sprzętu sportowego, były trzaskające mrozy i śniegi po kolana.
Ale niewiele to wszystko warte, warte są Roraty, wielkie i piękne nabożeństwo adwentowe, gdzie z nadzieją i radością mamy oczekiwać przyjścia Chrystusa. Ten radosny nastrój w szczególny sposób odbierają dzieci, tak jest teraz, tak było i dawniej, tylko jakże w innych okolicznościach.
Nie było jeszcze kościoła w Żmiącej, chodziło się do Ujanowic. Roraty były o 6 godzinie rano. O 4 godzinie mama budziła, ciemna noc, w chacie zimno, okna całe zamarznięte, może się i nie chciało iść spod ciepłej pierzyny, ale niemożliwe było, żeby nie iść na Roraty. Nie było pięknych kolorowych kurtek, wdziało się jakąś sukienczynę, chyba jakiś tam płaszczyk, chustkę na głowę i liche bucięta. Nie było wtedy rajstop, no więc jakieś pończochy sznurkiem nad kolanem związane, które bez przerwy opadały w dół i co chwila trzeba było je podciągać. Buty po kostki, pończochy po kolana i śnieg po kolana, a w zaspach to i większy (z miejsca te pończochy były całe mokre).
O 4.30 się wychodziło z domu, mama brała latarnię i my dreptałyśmy za tym światełkiem. Słaby płomyk tej latarni trochę tylko rozpraszał ciemności, ale stwarzał dziwny i tajemniczy nastrój. Z ciemności wyłaniały się postacie, błysnęły to ginęły w mroku niczym w greckich teatrach cieni. I tych latarń szło bardzo dużo. Słychać było gwar i śmiech z przewracających się ludzi (chociaż nie zawsze to było do śmiechu) i głośne skrzypienie butów na mrozie. Szło się krzemkowskim dziołem „pod górę”. Starsza młodzież czy chłopcy z tego dziołu zjeżdżali na butach zatrzymując się prawie nad rzeką. Nad samą rzeką w dół był wąwóz tak wyślizgany niczym tor bobslejowy, tam było najgorzej, ile razy trzeba było się wywrócić. Myślę, że Opatrzność czuwała, że i ludzie nóg nie łamali.
Nieraz jak się szło, to księżyc świecił, wtedy nastrój był niesamowity, jak w krainie baśni. Świerki osypane śniegiem, gałęzie oszronione, tylko zamarznięty śnieg skrzył jak kryształ w blasku księżyca. Było to radosne i piękne, ale nie pozbawione wielkiego utrudzenia. Kiedy we Wrocławiu szłam na Roraty o 18.00 myślałam, że i przecież tak może być, bez tego utrudzenia, gdzie o 4.00 trzeba było dzieci budzić i te pięć kilometrów iść, aby na szóstą zajść.
Po przyjściu z kościoła przynosiło się pudło z bibułami i robiło się kolorowe łańcuchy, suknie aniołom o wymyślnych fasonach, lubiane było to zajęcie.
Często nasza kochana Kundusia wspominała, jak kiedyś poszła na Roraty i zaszła do Ujanowic o 2 godzinie po północy. Zegar niby był, ale często spieszył kilka godzin na dobę. Nie było światła elektrycznego, wcześnie ludzie szli spać i często budząc się około północy czuli się wyspani. Tak też i Kundusia po północy się ubrała i szła dziwiąc się, że nikt nie idzie, więc spieszyła, że już późno. Dopiero w Ujanowicach od straży wiejskiej się dowiedziała, która godzina. Mówiła, że w stacji Drogi Krzyżowej przesiedziała tych kilka godzin, o 5.00 otwierano kościół.
Pamięta się jak Jakub K. co dzień chodził na Roraty, pod Kobyłczynę migała o 5.00 latarenka, to się wiedziało, że Jakub idzie. Obecnie nie trzeba wstawać o 4.00, dzięki Bogu mamy kościół we wsi i tylko dobrych chęci, aby iść i śpiewać: "Niebiosa rosę spuszczajcie z góry, Sprawiedliwego wylejcie chmury".
Tekst został wydrukowany w grudniu 2000 roku w gazecie parafii Żmiąca, koło Ujanowic.