Zafascynowany tradycją miejsca, raz po raz funduje parafianom podróż prowadzącą do odkrywania lokalnej historii, tej ludziom najbliższej, budującej tożsamość i uprawnioną dumę.
Niektórzy żartem mówią, że żona Roberta Kowalskiego z Łososiny Górnej powinna dostać odznaczenie za to, że przyjęła jego oświadczyny. Historyk mieszka tu zaledwie od 2020 roku, a korzysta na tym cały region, zwłaszcza łososińska parafia w jej historycznych granicach, która matką jest dla wielu – m.in. Laskowej, Pasierbca, a nawet Limanowej (sama ma już wiele córek). Za dwa lata parafia w Łososinie Górnej będzie świętować swoje 700-lecie.
Pierwszy wyruszył w tę podróż
W przygotowania do tego jubileuszu, jak zaznacza proboszcz w Łososinie Górnej ks. dr Kazimierz Fąfara, wpisuje się druga już (pierwsza dotyczyła kapliczek i krzyży przydrożnych) publikacja historyka Roberta Kowalskiego „Z biegiem rzeki Łososiny. Szkice historyczne: ludzie, miejsca, wydarzenia”. Promocja książki odbyła się na początku marca w domu parafialnym. Sala pękała w szwach, a dla wielu osób zabrakło egzemplarzy. To pokazuje, jak bardzo potrzebna była nowa publikacja i jak wielką wartość ma dla miejscowych ludzi. Planowany jest dodruk. Wydawnictwo ukazało się nakładem Polskiego Towarzystwa Historycznego Oddział w Nowym Targu, do którego autor należy już od wielu lat.
Książka jest niezwykłą podróżą w czasie i przestrzeni. To efekt zawodowych fascynacji autora dziejami małych ojczyzn. Na ponad 400 stronach odkrywa on przed czytelnikami historie nieznane, poddaje weryfikacji te zasłyszane od miejscowych, konfrontując je z wieloma źródłami, przywołuje pamięć i snuje opowieść o bohaterach i ludziach, którzy odegrali istotną rolę w tamtejszym regionie; przybliża też miejsca związane z lokalną historią, rozwikłuje zagadki z nimi związane, sięga po niepublikowane dotychczas dokumenty, zdjęcia i relacje. Biogramy kilku ważnych postaci, wydarzenia i miejsca ukazane są w szerszym kontekście – ogólnopolskiej czy światowej historii, by lepiej je zrozumieć, poznać, docenić. Robert Kowalski jako pierwszy wyruszył w tę podroż i zachwycił się tym, co odkrył.
Idę na cmentarz
– Żeby poznać historię jakiejś miejscowości, idę na cmentarz. Zawsze tak robię, bo to tam leżą ludzie, którzy odegrali istotną rolę dla tego terenu. Kiedy poszliśmy z żoną na starą łososińską nekropolię, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu znalazłem tam nagrobek pana Trybulca, notariusza nowotarskiego. Zastanawiało mnie, dlaczego został tam pochowany. Zacząłem poszukiwania w archiwach, kim był ten człowiek, i okazało się, że to niezwykle fascynująca postać, ważna zarówno dla Radomyśla (koło Mielca), skąd pochodził, dla Krościenka, gdzie był notariuszem, jak i dla Nowego Targu, gdzie również pełnił funkcję notariusza i wiele dla tej miejscowości zrobił, choć nie jest tam szeroko znany. Okazało się, że ożenił się z córką Żochowskich, właścicieli Laskowej, i spędził tu kilka ostatnich lat swojego życia, a na pewno trzy. Laskowa należała wówczas do łososińskiej parafii, a w czasach austriackich panowała zasada, że gdzie ktoś zmarł, tam właśnie był chowany. Obok niego pochowani są również sami Żochowscy – snuje opowieść R. Kowalski.
Na łososińskim cmentarzu odkrył także kilkanaście innych zabytkowych nagrobków, gdzie leżą ważni nie tylko dla regionu ludzie – właściciele lokalnych dworów i powstaniec listopadowy. Pochowany jest tu Prus-Zieliński, który razem z bratem był właścicielem jednej z pierwszych wytwórni ropy naftowej w naszej okolicy. Ich udziałowcem był słynny Łukaszewicz. Leżą tu Stanisław Dunikowski – dziadek prof. Piotra Wandycza, historyka, dyplomaty i profesora Uniwersytetu w Yale – ale też uczestnicy powstania krakowskiego i walk w obronie Kresów. Przy poznawaniu tych postaci autor docierał do kolejnych ciekawych historii, jak ta, że z Limanowej i okolic do wojska byli powoływani chłopcy, którzy trafili do pociągów pancernych, jakie wyruszyły na odsiecz Lwowa. – Ludzie z tego terenu raczej służyli w piechocie, a tu nagle informacja o tych, którzy trafili do wojsk technicznych. To było zaskakujące – zauważa.
Wiele z nagrobków zostało z jego inicjatywy wpisanych do rejestru zabytków, cztery z nich już odnowiono. Stało się to możliwe dzięki dotacjom i kwestom, w które włączyli się miejscowi.
Po nitce do kłębka
Kolejną, a właściwie pojawiającą się równolegle fascynacją pana Roberta stały się kapliczki. Dzięki stypendium z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego realizował projekt edukacyjny i naukowy „Kaplice, kapliczki i krzyże przydrożne w krajobrazie kulturowym parafii pw. Wszystkich Świętych w Łososinie Górnej”. Jego celem było przywrócenie pamięci o miejscach i ludziach, którzy je fundowali i tworzyli. Badany obszar objął kilka miejscowości historycznie należących do parafii w Łososinie Górnej, a więc były to także: Bałażówka, Kisielówka, Laskowa, Makowica, Młynne, Pasierbiec, Piekiełko i Walowa Góra. Na tym terenie odkrył blisko 200 kaplic, kapliczek i krzyży przydrożnych. Badania terenowe, wywiady, relacje, kwerenda dokumentów parafialnych, także m.in. w Archiwum Diecezjalnego w Tarnowie, publikacji, artykułów oraz współczesnych i archiwalnych map zaowocowały inwentaryzacją każdej z nich, zebraniem szczegółowych informacji dotyczących m.in. lokalizacji GPS każdego obiektu, daty i okoliczności ich powstania, wymiarów, budulca, fundatorów wraz z ich dokumentacją fotograficzną.
Zasłyszane od ludzi opowieści autor weryfikował, docierając do prawdziwych historii, wielowątkowych, które łączyły się w całość. Tak było z kapliczką św. Floriana na Koszarach. Mówiło się, że znajduje się przy niej zapomniany cmentarz choleryczny. – Coś mi nie pasowało. Nigdy przy okazji żadnych prac związanych z budową drogi czy linii kolejowej nie odnaleziono w tym miejscu ludzkich kości. Poza tym był to bardzo ładny, otwarty, płaski teren, znajdujący się w pobliżu drogi do dworu. W XIX wieku każdy taki kawałek ziemi przeznaczany był pod uprawy, a cmentarze choleryczne powstawały w miejscach odosobnionych, poza wsią – tłumaczy R. Kowalski.
Historykowi udało się odkryć zupełnie inną historię – kapliczki, której dzieje rozpoczynają się w 1846 roku rabacją chłopską. Opowiada, jak w Środę Popielcową do kościoła, który zawsze był miejscem azylu, weszli chłopi, wyciągnęli z niego właściciela ziem Pieniążka i okrutnie go pobili, w wyniku czego kilka tygodni później zmarł. Był maj, mężczyzna nie obsiał ziem, więc nie było zbiorów. Przyszedł głód. Osłabieni ludzie nie mieli wielkich szans w starciu z zarazą, która nawiedziła ten teren. Cholera dziesiątkowała mieszkańców parafii. Z zestawienia, jakie R. Kowalski wykonał, wynika, że w ciągu dekady w samych Koszarach umierało średnio 5−6 osób rocznie, a tylko w 1847 roku – aż 55 osób. Parafia straciła wtedy ponad 1000 ludzi. Straty odrabiano przez dwa pokolenia. Kapliczkę św. Floriana postawił swojemu patronowi syn Pieniążka, by zachować ślad tych wydarzeń, ale niedługo później rodzina stąd wyjechała i pamięć się zatarła.
Takich historii jest w publikacji więcej. Nie mniej fascynujące są dzieje kapliczki w Piekiełku, opisane w rozdziale „Jezu Nazareński, ratuj nas!”. Wiążą się z płynącą tamtędy rzeką, nieokiełznaną, malowniczą, meandrującą u podnóża Beskidu Wyspowego, ale i niebezpieczną, będącą świadkiem wszystkich rozegranych tu na przestrzeni wieków wydarzeń.
Inna kapliczka, tym razem w Makowicy, staje się z kolei początkiem historii o Jakubie Matrasie, zapomnianym żołnierzu Dywizji Syberyjskiej, kawalerze Medalu Niepodległości. Kolejne wiążą się z postacią Stanisława Sułkowskiego, artysty ludowego. Zapisał się on w pamięci ludzi jako zacny i życzliwy człowiek, który swój talent oddał w służbie ludziom i na chwałę Bogu. Pozostawił po sobie pamięć i dzieła swych rąk. Historyk odkrywa tę postać podczas prac inwetaryzacyjnych łososińskich kapliczek, przy kolejnych drewnianych szafkach zawieszonych na drzewach i polichromowanych ołtarzach, które wyszły spod dłuta artysty.
Dreszcz emocji
– Materiałem, który wywoływał i wywołuje nadal dreszcz emocji, jest dla mnie tekst dotyczący obrony krzyży w szkole. Opisuję wydarzenia, które ludzie nie tylko pamiętają, ale też w których brali udział. Ukazuję je w szerszym kontekście, ogólnopolskim, ale i odwołuję się do przebiegu tych zdarzeń w regionie, w niedalekich Słopnicach i Włoszczowej – tłumaczy Robert Kowalski.
Opisuje protest rodziców z Łososiny Górnej, który wybuchł jesienią 1956 roku, i ich walkę o prawo dzieci do nauki religii w szkole oraz o krzyże w łososińskiej podstawówce z 1986 i 1987 roku. Historyk dociera do relacji świadków tych wydarzeń, przedstawia je z wielu stron. Jedną z nich są materiały ówczesnego proboszcza ks. Ryszarda Stasika, który na gorąco relacjonował wydarzenia. – Tekst jest bardzo emocjonalny, widać to nawet w charakterze pisma, że kapłan był wzburzony – zauważa historyk. Zdecydowana na ten akt była również reakcja miejscowych. I tej historii nie da się pokrótce opowiedzieć. Trzeba sięgnąć do książki. Robert Kowalski ma już sporo materiałów na kolejną publikację, bo jak tu nie opisać choćby historii łososińskiego Ikara – pochowanego na miejscowym cmentarzu pilota, który zginął podczas burzy piaskowej w Sudanie. •
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się