Dzieci z Ukrainy - na zaproszenie diecezji tarnowskiej - odpoczywały w ośrodku rekolekcyjnym w Ciężkowicach. Niektóre po raz pierwszy opuściły swój kraj dotknięty wojną.
W diecezjalnym ośrodku rekolekcyjnym w Ciężkowicach od 3 do 13 lipca przebywała grupa dzieci z Ukrainy. Ich opiekunkami były m.in. s. Karolina (pracuje w Gniewaniu, w obwodzie winnickim) oraz s. Aneta z Żytomierza. Obie są katechetkami, spotykają się z dziećmi i młodzieżą. Pomagają też w zakrystiach tamtejszych kościołów parafialnych.
- Wojna nas zaskoczyła i do dzisiaj nie nauczyłyśmy się żyć, jakby jej nie było. W świadomości funkcjonuje obraz wojny z serialu „Czterej pancerni” czy „Stawka większa niż życie”, ale wojna jest czymś zupełnie innym. Początek był straszny, nie wiedziałyśmy, jak się w tym wszystkim odnaleźć. Przez pierwszy miesiąc w Żytomierzu spałyśmy na korytarzu ze strachem, że może się nam dom na głowę zawalić. Życie zatrzymało się, a potem starałyśmy po prostu żyć. W mojej parafii przed wojną miałam katechezę dla ok. 80 dzieci, większość z nich wyjechała i zostało 12, od dziecka, które miało 3,5 roku, do młodych 18-latków. Potem dzieci zaczęły stopniowo wracać. Zaczęła też wracać katecheza, choć często rodzice z obawy przed atakami nie pozwalali dzieciom przychodzić na zajęcia. W naszym kościele nie miałyby się gdzie schronić - opowiada s. Aneta.
W Gniewaniu sytuacja była podobna. - Myśmy się same zagubiły na początku wojny. Minął pierwszy szok, strach, przyszły myśli, co robić dalej. Pojawiła się w ludziach beznadzieja, bo wielu uciekło, a Ukraina potrzebuje tych, którzy będą jej bronić i ją odbudowywać. Z grupy dzieci pierwszokomunijnych, które uczyłam, została większość. Rodzice postanowili, żeby dzieci przystąpiły do I Komunii, więc zajęć było sporo. Życie jakby znormalniało, ale tylko jakby. Pod powierzchnią normalności kryją się strach, niepewność, brak poczucia sensu - mówi s. Karolina.
Dzieciom trudno jest poradzić sobie z wojenną traumą, bo nie potrafią nazwać swoich emocji. - U nas dzieci stały się mało skoncentrowane, rozkojarzone, na co wpływ miała też pandemia - mówi s. Karolina. - Dzieci w sumie przez trzy lata nie chodziły do szkoły, zatraciły przez to umiejętność tworzenia zespołu, współpracy, np. zapomniały, jak połączyć się w pary. Ponadto wiele z nich, a pewno każde jakoś doświadczyło dramatu wojny, bo ich ojcowie walczyli bądź są na froncie albo ich krewni, bo ktoś z rodziny czy sąsiedztwa zginął w atakach rakietowych czy w walce - mówi s. Aneta.
Nazaretanki bały się organizować dla swoich podopiecznych wakacyjną oazę na Ukrainie. - Nigdy nie wiesz, czy nie spadnie rakieta, a masz pod opieką 30 dzieci. Za duże ryzyko - mówi s. Aneta. Siostry pomyślały więc o Polsce, żeby tu przyjechać z dziećmi i młodzieżą na wakacyjny wypoczynek i formację. Na zaproszenie diecezji tarnowskiej przebywały w ośrodku rekolekcyjnym w Ciężkowicach. W oazie uczestniczyło 80 osób, w tym 9 opiekunów.
- Trauma zostaje. Większość z przebywających na oazie dzieci przez całą dotychczasową wojnę nie opuściła Ukrainy, dlatego pytały, czemu latają u nas samoloty. Widząc je, czuły lęk, dyskomfort. Po jakimś czasie dopiero emocje opadły, dlatego właśnie zależało nam, żeby przyjechać do Polski. Odetchnąć, bo każdy z nas nosi w sobie bolesne ślady zostawione przez wojenną sytuację - mówi s. Karolina.
Program pobytu był bardzo urozmaicony. Codzienna Eucharystia, katecheza, praca w grupach, nauka modlitwy, były też wycieczki i pielgrzymki. - Byliśmy u bł. Karoliny, w Łagiewnikach, w sanktuarium w Ciężkowicach - wylicza s. Karolina.
Lera (9 lat) pójdzie do 5 klasy. - Bardzo podobały mi się wycieczki, które odbyłyśmy, a najbardziej Wawel w Krakowie, gdzie szukaliśmy smoka. W domu wiele rzeczy robią za nas mamy, a tu mieliśmy dyżury, dbaliśmy o porządek w pokojach. To też było fajne. Mieliśmy wiele zajęć na świeżym powietrzu, co bardzo dobrze wpłynęło na nasze zdrowie. Bardzo dobrze czułam się w kościele, jak w rodzinie - mówi dziewczynka.
Wania ma 16 lat, chodzi do liceum, do ostatniej 11. klasy. Pierwszy raz przyjechał do Polski. - Na początku życie toczyło się między schronem i domem. To było straszne, bo nie wiedziałeś, czy przeżyjesz. Na szczęście po jakimś czasie powrócił jako taki spokój. Bardzo spodobała mi się polska przyroda, domy z niskimi parkanami, gdzie widać ludzi, ich życie. Wszystko zadbane, zagospodarowane. Dużo kontrastów między Polską i Ukrainą. Na plus dla Polski - mówi chłopak. - Żyjemy wojną, wiadomościami z frontu - dodaje Dima. Jego ojciec walczy na froncie.
Dima był już w Polsce w czasie wojny. Od marca do sierpnia mieszkał z mamą i siostrą w domu biskupa tarnowskiego. - Było nam tam dobrze. Siostry zakonne bardzo, nawet za bardzo się nami zajmowały - mówi chłopak. Po kilku miesiącach wrócił na Ukrainę. Czy odetchnął w Ciężkowicach? - Człowiek żyje tym, co tam się dzieje. Ogląda, słucha, śledzi wiadomości. Nie da się od tego uciec, uspokoić. Wciąż myślisz o tym, jak żyją twoi bliscy, czy wszystko u nich w porządku - dodaje Dima.
Gości z Ukrainy odwiedził 9 lipca bp Andrzej Jeż, który odpowiadał na pytania dzieci i młodych. Uczestniczył też we wspólnej modlitwie o pokój. Dzieci obdarowały go wymownym rysunkiem przedstawiającym żołnierza, który chroni dziecko parasolem przed nadlatującymi rakietami.