Kiedy popołudniową porą wyszedłem na spacer, nie wiedziałem, że robię błąd.
Pojedynczy płatek śniegu waży około jedną tysięczną grama. To znaczy, że w jednym gramie znajduje się aż tysiąc śnieżynek.
Jeden metr sześcienny puchu śniegowego waży do 200 kg, śniegu mokrego 700-800 kg, a lodu ok. 900 kg. Mokry śnieg jest cięższy od białego puchu.
Takie informacje można znaleźć w internecie, ale zobaczyć je - już tylko w realnym świecie… Kiedy popołudniową porą wyszedłem na spacer, nie wiedziałem, że robię błąd. Dzień był mroźny, śnieżny, prawdziwie zimowy. Świat przykryła spora pokrywa białego puchu. Nieodśnieżoną drogą szło się ciężko grzęznąc w rozjeżdżonej zimnej brei. Nie lepiej było, kiedy się zeszło z wiaduktu nad autostradą i dalej na drogę techniczną. Tu było jeszcze gorzej, ale dało się jakoś iść.
Szło się ciężko i mozolnie.Co mnie skusiło, żeby z wytłoczonych kołami kolei zejść w bok - nie wiem. Czasem utarte szlaki nudzą i chce się przeżyć coś innego niż do tej pory. A może bardziej zainteresowały mnie śnieżne rzeźby krzewinek, krzaków i drzew obsypane wielką ilością śniegu, którym chciałem przyjrzeć się z bliska?
Las wyglądał bajkowo.W każdym razie zszedłem z drogi w kierunku Lasu Szczepanowskiego, zapadając się po łydki w białej masie. W lesie, tak mi się na początku wydawało, było cicho. Idealnie cicho. Taka cisza jest możliwa jedynie zimą, kiedy pada śnieg, który wytłumia wszelkie dźwięki. Słychać jedynie skrzypienie puchu pod butami i nieco głębszy oddech.
Patrzyłem w górę, żeby nie oberwać śnieżną bombą.Po jakiejś chwili dotarło dopiero do mnie, że coś jest nie tak. W bajkowym jak z Narni świecie działo się coś tajemniczego. Drzewa skrzypiały. Obsypane ponad miarę gałęzie drżały, a co jakiś czas można było usłyszeć głuchy łomot spadającego z nich śniegu. Zacząłem patrzeć uważnie w górę, żeby nie stać się celem takich śnieżnych bomb. Im dalej w las, gdzie rosło więcej sosen, do pozostałych dźwięków doszły jeszcze kolejne. Pękanie i trzask. A po nich znów głuche uderzenia, ale już mocniejsze niż poprzednie.
Drzewa z wysiłkiem opierały się ciężarowi białego puchu.Znów popatrzyłem w górę, gdzie szczyty sosen chwiały się i drżały pod naporem śniegu, który stał się mokry i zbity. Coraz więcej napotykałem złamanych gałęzi i konarów, które nie wytrzymały białego ciężaru. Jedna z dróg była nimi całkowicie zatarasowana i trzeba było wchodzić w las, żeby ominąć przeszkody. Mniejsze drzewa, jak młode modrzewie i brzozy, były niemiłosiernie wygięte. Ich czubki sięgały czasem ziemi, a giętkie pnie wyginały się w łuk. Starsze od nich dęby nie musiały się obawiać śniegu, ale rosnące w oddali sosny musiały przeżywać prawdziwą grozę. Nie tracą igieł i przez to śnieg miał najwięcej miejsca, żeby gromadzić się w ich koronach.
Młodsze drzewa naginały się ku samej ziemi.Przedzierając się przez gmatwaninę gałęzi, konarów i krzaków, w pewnym momencie zobaczyłem, co mi grozi. Potężna, kilkudziesięciometrowa sosna leżała złamana niemal u podstawy. Ostre jak nóż włókna drewna sterczały z pnia, który pękł pod naporem śniegu, leżącego w koronie drzewa. Sosna spadła na inną, która również została złamana jak zapałka. Inne walczyły z zimowym ciężarem chwiejąc się i opierając jedna o drugą.
Udało mi się w końcu opuścić strefę zagrożenia i wyjść na drogę, a tą już doszedłem do domu do głębi poruszony tym, co zobaczyłem.
Złamane pod ciężarem śniegu sosny.Jak się później dowiedziałem z ostrzeżeń pogodowych, to była okiść. Zjawisko, które zdarza się dość rzadko, ale jego skutki są opłakane. Zalecano, by nie wchodzić do lasów i parków z uwagi na łamiące się konary i gałęzie. Wiele dni później mogłem się przekonać podczas spaceru, jak wielkie szkody w lesie poczynił ciężki, mokry śnieg.
I pomyślałem, że czasem okiść zdarza się w życiu ludzi. Wojny, epidemie, katastrofy naturalne zabierały życie tysiącom, a nawet milionom osób. Przeżywali jedynie najsilniejsi, najlepiej przystosowani, choć nie bez ran i traum, które pozostawały z nimi na całe życie.
A jako ksiądz zacząłem się zastanawiać nad tym, ile waży grzech. Czasem wydaje się czymś błahym, drobnym, mało znaczącym. Gdy się jednak uzbiera ich cała góra, wówczas może dojść do katastrofy. I bywa też, że okiścią może być cierpienie, spadające na człowieka ogromnym ciężarem, nie do uniesienia.
Drzewa nie mają nadziei na ratunek. Ludzie tak. Kiedy wracałem ze spaceru i próbowałem potrząsnąć drzewkiem, by uwolnić je od nadmiaru śniegu, zauważyłem, że podnosi się ku górze.