Trwa dyskusja nt. religii w szkole. Dziś refleksją dzieli się Roman Bojdo, katecheta z Zespołu Szkół Licealnych i Technicznych im. Jana Pawła II w Wojniczu.
To co mam do powiedzenia na lekcji religii to nic nowego, prawda dla wielu z nas oczywista, że Pan Bóg kocha każdego z nas z osobna i wszystkich razem najmocniej na świecie. Tak mocno i prawdziwie, że nie ma dla niego granicy tej miłości. Ta perspektywa Boga warunkuje i kształtuje moje spojrzenie na katechizowanych. Chociaż często są oni obojętni na sprawy duchowe i nie patrzą poza horyzont doczesności, to staram się jak tylko potrafię być „zapalnikiem”, aby mogli szukać odpowiedzi na pytania, których sobie jeszcze nie postawili, a są fundamentalne, by nadać swojemu życiu prawdziwy sens i kolor. Ja tylko pomagam stawiać pytania tam, gdzie nikt w ich życiu ich nie postawił i wspólnie próbujemy wypełnić je treścią. Treścią, która będzie Pokojem.
Kiedy przychodzę do klasy, to zawsze próbuję wyobrazić sobie siebie, jak siedzę pośród nich w ławce i słucham, co ten gość, katecheta, może mi powiedzieć o moim życiu. Czy mówi o czymś tak, że się w tym odnajduję. Staram się poprzez to co mówię i robię na katechezie, zabierać młodych ludzi na drogę prowadzącą do Emaus. To jest ta droga, na której uczniowie rozpoznali Jezusa. Na niczym mi tak nie zależy jak na tym, by odważyli się wejść na tę drogę. Wiem, że gdy to zrobią, to Jezus sam da się im poznać.
Bywa, że po ludzku brakuje mi już sił i nie widzę efektów mojej pracy. Bo obojętność, niezrozumienie. Ale gdy na przerwie po lekcji katechezy do sali przychodzi jeden czy drugi uczeń ze swoja historią, bólem, to wiem, że ten młody człowiek żyje; że choć może tego tak nie widzi, to idzie już drogą do Emaus. Tak wielu spośród nas jest już martwych duchowo, a wydaje się im, że wszystko jest OK. A ja, cóż, nic wielkiego, po prostu jestem z nimi na tej drodze. Często wystarczy obecność. Obecność, która nie ocenia, ale jak trzeba, to pomaga stanąć w prawdzie. Wiem, że wielu uczniów mi ufa. Może dlatego, że nie udaję kogoś, kim nie jestem. Jestem zwykłym, prostym i słabym człowiekiem. Też mam wiele pytań do Pana Boga. Też Mu je stawiam, a odpowiedzi na nie przychodzą nierzadko po latach.
Tak wiele zranień, tak wiele złości, tak wiele samotności. A czasem wystarczy obecność, wysłuchanie i zawsze pomoc w powierzeniu swoich lęków Bogu. Dobremu Bogu. Wchodząc na poziom konkretu muszę przyznać, że gdy w tych wszystkich opowieściach uczniów słyszę o ojcu, który odszedł, porzucił, matce, która nie kocha, najbliższych, pośród których jest się obcym, to mówię o sile Sakramentu Pokuty. To tam, przy kratkach konfesjonału, gdy bez "ściemy", a w prawdzie umiemy stanąć przed Bogiem i wołać z głębokości swojego serca, On sam leczy, daje swoje światło. Chłopaku, dziewczyno jeśli chcesz naprawdę coś zmienić, musisz zacząć od swojego serca. Nauczyć się przebaczać sobie i innym. I nauczyć się kochać siebie prawdziwie.
Swoją posługę jako katecheta, nauczyciel religii, traktuję bardzo poważnie. Nie chcę przez to powiedzieć, że jestem śmiertelnie poważny, ale że czuję odpowiedzialność za słowo, z którym idę do uczniów. Chcę, by dostrzegli na swojej drodze Jezusa. Tak jak ja. Być świadkiem, oto cała moja rola.