Wakacje to zdecydowanie okres pielgrzymkowy. W lipcu celem jest Tuchów, w sierpniu Jasna Góra. „Pomiędzy” jest Lwów.
Tarnowscy diecezjanie pielgrzymują nie tylko do Tuchowa czy na Jasną Górę. Chętnie wybierają się też do sanktuariów maryjnych zachodniej Europy. Nieliczni kierują swoje kroki na wschód. – Pięć lat temu wybrałam się na pielgrzymkę z Rzeszowa do Lwowa, do Maryi – Ślicznej Gwiazdy tego miasta, której obraz znajduje się we lwowskiej katedrze – mówi służebniczka dębicka s. Zachariasza Zych. Udało się wówczas dotrzeć do celu. Mimo upływu lat wspomnienia są niezatarte. – Niezwykle wzruszającym momentem jest dojście do Sanu. Niosący krzyż i znak pielgrzymki dotykają nimi wody. Krzyż jest przystrojony na biało-czerwono, a znak na żółto-niebiesko. Dotknięcie nimi wody symbolizuje jedność, jaką tworzymy, jaką chcemy budować. Później cała grupa przepływa na drugą stronę Sanu promem – opowiada s. Terezitta Sławięta, również służebniczka dębicka. Wzruszają też spotkania z ludźmi po stronie ukraińskiej. – Niezależnie od przynależności – do prawosławia czy katolicyzmu – wychodzą na drogę, witają nas, klękają przed krzyżem, który niesiemy, całują go ze łzami w oczach. Zdarza się i tak, że jadący samochodami zatrzymują się, wysiadają, żegnają się. Robią tak zawsze, kiedy widzą kondukt pogrzebowy. Jakież jest ich zdziwienie, że jesteśmy pielgrzymką, a nie orszakiem idącym za zmarłym – wspomina z uśmiechem s. Zachariasza. Ujmuje też miejscowa gościnność. W Hodowicy na przykład ludzie oszczędzają przez cały miesiąc, żeby przyjąć pielgrzymów. Kiedy zbliżają się do wsi, z parafii greckokatolickiej wyrusza na ich powitanie procesja, a kiedy się spotkają na granicy miejscowości, idą do jej centrum już razem. Wszyscy uczestniczą w nabożeństwie, a po nim w agapie, podczas której dzieci, młodzież i dorośli, nierzadko w biało-czerwonych strojach, śpiewają polskie pieśni i piosenki, których wcześniej się nauczyli. Zwykle pielgrzymka kończyła się we lwowskiej katedrze przed obrazem Matki Bożej, a później modlitwą na Cmentarzu Łyczakowskim i Orląt Lwowskich. Jednak od czterech lat taki scenariusz już nie jest możliwy. – Najpierw w dotarciu do Lwowa przeszkodziła nam pandemia, teraz nie pozwala wojna – mówi s. Terezitta. Mimo to pielgrzymi nie odpuszczają, choć dochodzą jedynie do przejścia granicznego w Medyce, skąd tęsknym wzrokiem patrzą na wschód. Tak było i tym razem pod koniec czerwca. Na pielgrzymkę poszli ludzie z całej Polski, a nawet z zagranicy, często tacy, którzy mają korzenie kresowe albo zakochali się w historii Polski, kiedyś rozległej aż po Lwów i dalej. Do tych pierwszych należy s. Zachariasza, której prapradziadkowie mieszkali w stolicy Galicji. Z kolei s. Terezitta należy do tych, którzy są zakochani w historii. – Czuję się przy tym patriotką, mającą świadomość, ile ta ziemia za wschodnią dzisiaj granicą znaczy dla Polski, dla naszej historii, kultury, literatury, duchowości. Czuję do tego dziedzictwa ogromny sentyment i szacunek. Pięć lat temu, kiedy doszliśmy do Lwowa, czułam ogromne wzruszenie, modląc się tam przed Matką Bożą, której król Jan Kazimierz zawierzył naszą ojczyznę i ogłosił Ją królową Polski – mówi służebniczka.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.