Do kościoła w Tarnowie-Mościcach zostały wprowadzone relikwie bł. Jerzego Popiełuszki. Tego dnia pochodzący z tej parafii misjonarz ks. Grzegorz Kozioł opowiadał też, jak wygląda życie na Kubie, często bez Boga.
Uroczyste wprowadzenie relikwii bł. Jerzego Popiełuszki, męczennika za wiarę, zamordowanego 40 lat temu przez funkcjonariuszy UB, do kościoła Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski w Tarnowie-Mościcach, odbyło się w minioną niedzielę 20 października. Wtedy też z racji Niedzieli Misyjnej kazania głosił pochodzący z tej parafii misjonarz ks. Grzegorz Kozioł, który posługuje na Kubie. Tam opowiada ludziom o Bogu, o życiu wiarą, tu mówił, jak wygląda życie bez Boga.
- W Polsce w większości wypadków pierwszymi nauczycielami wiary są rodzice. To oni przynoszą swoje dzieci do kościoła, prosząc o ich chrzest święty, uczą pacierza. Na Kubie wszystko jest na odwrót - mówił, tłumacząc, że tam to właśnie rodzice, widząc jak wiara w Pana Boga zmienia ich dzieci, przychodzą i proszą o możliwość uczestniczenia w katechezie dla dorosłych, żeby przyjąć chrzest.
Mówił, jak trudna jest to praca i jak ciężko dostrzec jej efekty, kiedy niektórzy nie potrafią się nawet przeżegnać, nie mają pojęcia, jak ważne są sakramenty i wiara, nie znają Pana Boga. - Nie wzięło się to znikąd. Kiedy wybuchła rewolucja Fidela Castro i państwo poszło ścieżką komunizmu, 90 proc. księży zostało wyrzuconych z Kuby, bo to właśnie Kościół był traktowany jako potencjalne zagrożenie dla systemu komunistycznego, nie pozostałe wyznania, ale właśnie Kościół. Skutkiem tego było, że w niektórych diecezjach zostało zaledwie kilku księży, w jednej był jeden, w innej - dwóch. Ludzie latami nie uczestniczyli w Mszach św. - tłumaczył.
- Brak Pana Boga, brak zasad moralnych i nieznajomość przykazań doprowadziły państwo do całkowitej ruiny duchowej. Dla Kubańczyków nie jest problemem, kiedy mężczyzna ma dwie lub trzy kobiety i co kilka dni spędza czas raz z jedną, raz z drugą, byle tylko utrzymywał dzieci i przynosił coś do jedzenia. Jak im tłumaczymy, że tak nie wolno, to słyszymy odpowiedź, że nie znamy życia. Kubańczycy z powodu biedy dużo kradną i często są to jakieś drobne rzeczy, które znikają niemal niezauważalnie. Kiedy zwracamy na to uwagę i nie pozwalamy, żeby to robili, to słyszymy odpowiedź, że jesteśmy chciwi - opowiadał misjonarz.
- Trudno jest, kiedy rozmawiam z dziewczyną z grupy młodzieżowej, która chodzi do kościoła, a ona mówi, że chciałaby znaleźć jakiegoś bogatego turystę i z nim wyjechać za granicę. Nieważne, ile miałby lat. Nieważne, czy miałby rodzinę. Nieważne, jak by ją traktował. Byle tylko płacił. Kiedy tłumaczymy, że to nie jest w porządku, że jest szóste przykazanie, które mówi „nie cudzołóż”, wtedy słyszysz od niej takie słowa: „A był ksiądz kiedyś głodny? Ale nie tak głodny, że idzie ksiądz do lodówki i sobie coś wyciąga, i zje, tylko głodny dlatego, że niczego nie mógł kupić albo nie miał na to pieniędzy”. Nie wiedziałem, co mam wtedy powiedzieć - wyznał.
- Na Kubie na nowo odkrywam Ewangelię. Gdy tu modlimy się słowami Modlitwy Pańskiej i wypowiadamy słowa „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”, to nie przykładamy do tych słów większego znaczenia. Mamy tego chleba na co dzień pod dostatkiem, ale Kubańczycy, kiedy wypowiadają słowa tej modlitwy, to naprawdę wierzą, że jutro ten chleb uda się gdzieś kupić - mówił ks. Grzegorz.
Mówił o tym, jak wygląda tamtejsza bieda. Jak matka pilnowała dziecka, żeby nie zjadło wszystkiego z lodówki, bo na jutro rodzinie zabraknie jedzenia. Jak ludzie po kilka dni nie mają co jeść. Jak ciężarówkom z ryżem jadącym do sklepu, gdzie można go kupić na kartki, zawsze towarzyszy eskorta policji, żeby nikt po drodze tego ryżu nie rozkradł. Jak na karetkę trzeba czekać nawet 16 godzin, o ile w ogóle przyjedzie. Mówił, jak wygląda życie w kraju, gdzie nie ma lekarstw, tylko jakieś podstawowe, gdzie za tysiąc peso można przeżyć dzisiaj dwa dni, a pięć lat temu ta kwota wystarczyła na dwa miesiące. Gdzie codziennie jest wyłączany prąd na kilka godzin.
- Czy ludzie mają siłę jeszcze myśleć o Panu Bogu? Wbrew temu, co się wydaje - tak, bo na Mszę św., co można zauważyć, przychodzą ludzie nie tylko z naszej wspólnoty, ale także tacy, których widzę pierwszy raz. Siadają w ostatniej ławce, często pochyleni ze zmęczenia, przesiedzą całą Mszę, posłuchają, co ksiądz mówi, a potem wracają do domów. I kiedy ich pytam, dlaczego przyszli, odpowiadają, że czują tu pokój. I wydaje się, że to są ci ubodzy w duchu, do których Pan Jezus mówi: „przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni jesteście, a ja was pokrzepię” - zauważa misjonarz.
Nieraz tamtejsi ludzie zadają mu pytanie, po co misjonarze przyjeżdżają do kraju, z którego wszyscy chcieliby wyjechać. - Jedni tego nie rozumieją, a u innych wzbudza to podziw. Myślę, że oprócz głoszenia Ewangelii chcemy im pokazać, na ile to jest możliwe, że „kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich”. Praca misyjna to właśnie służba, służba tym ostatnim. Misjonarze jadą na misje, żeby pokazać ludziom, że można służyć tym najmniejszym i odrzuconym - tłumaczył.
Warto uświadomić sobie, że ks. Jerzy oddał swoje życie za wartości, z których my dzisiaj zbyt łatwo rezygnujemy. FB parafiiPorównał też ten kraj do naszego. Mówił, że w Polsce mamy jeszcze dobrą sytuację. - Tak się wydaje. Są jeszcze ci, którzy zachowali dar wiary, który trzeba bronić. Myślę, że do tego depozytu wiary należą też lekcje religii, z których wydaje się, że zbyt łatwo chcemy zrezygnować. Pamiętam, jak miałem spotkanie z rodzicami, których dzieci chodzą na katechezę i pytałem, co się w ich domu zmieniło od momentu, kiedy ich dzieci zaczęły chodzić na katechezę. Odpowiedzi były różne: dzieci zaczęły się modlić przed posiłkiem, błogosławią jedzenie, chcą, żeby im czytać Ewangelię przed snem, modlą się o zdrowie dla swoich rodziców, dziękują Panu Bogu, kiedy znowu wróci prąd. Są spokojniejsze, bardziej uczynne. A jedna matka powiedziała nawet, że jak jej córka zaczęła chodzić na katechezę, a ona do kościoła, to pierwszy raz od pięciu lat jej mąż wstał z łóżka, wcześniej chorował i nie był w stanie tego zrobić. Może właśnie, jak wychowasz swoje dzieci w wierze, to one będą się za ciebie modlić. Kochani, bądźmy wdzięczni, spójrzmy na to wszystko, co każdego dnia daje nam Pan Bóg - zachęcał ks. Grzegorz.
Na koniec opowiedział o rodzinie, matce z dwójką dzieci, mieszkającej w jednej z wiosek. - Wszyscy mieli poważne problemy ze wzrokiem, ale udało się im kupić w Polsce okulary. Kiedyś w czasie odwiedzin, widzieliśmy ich siedzących na zewnątrz domu i patrzących w niebo. Jak się ich spytałem, co robią, to odpowiedzieli, że teraz mogą widzieć i dlatego patrzą w niebo i dziękują Panu Bogu za te okulary - opowiadał misjonarz.
Sam nie wie, na jaką Kubę wróci, bo kolejne problemy się nawarstwiają. Ludzie stamtąd piszą do niego, że są załamani, nie mają gazu, prąd wyłączany jest na kilka dni. Ministerstwo Kuby w związku z tym kryzysem energetycznym parę dni temu ogłosiło, że wszystkie usługi, które nie są niezbędne i generują zużycie energii, są zawieszone. Prąd dostarczany będzie tylko do szpitali i tych ośrodków, które są związane z produkcją jedzenia. Zawieszona zostaje całkowicie działalność kulturalna, zarówno w sektorze państwowym, jak i niepaństwowym, a od piątku do niedzieli działalność edukacyjna na wszystkich poziomach edukacji. Liczba zatrudnionych w miejscach pracy zostanie ograniczona do osób niezbędnych.
- Kiedyś jeden z Kubańczyków zapytał mnie, czy jak umrze i będzie widział światło w tunelu, to też mu je wyłączą. Kochani, chciałbym, abyście tak samo usiedli i spojrzeli w niebo, jak ta rodzina od okularów po to, żeby podziękować Bogu za wszystko, co otrzymujecie każdego dnia, bo naprawdę mamy w życiu więcej, niż możemy to sobie wyobrazić - przekonywał kapłan.