W Mielcu odbyła się konferencja "Jak chronić dziecko przed deprawacją w szkole?".
Na początku września publikatory obiegły zdjęcia z pikiety przed szkołą w Mielcu, w której w rozpoczęciu roku szkolnego wzięła udział minister edukacji Barbara Nowacka. - Zorganizowaliśmy jako środowisko taką demonstrację, protest pod hasłem: "My chcemy Boga w książce, w szkole". Ograbiono naszą edukację z polskich bohaterów, patriotów. Ojciec Kolbe, Jan Paweł II, rodzina Ulmów - to osoby, które stały się w szkole niepożądane. Jeśli wyrzucimy to wszystko, to co nam zostanie? Bo to wygląda, że teraz Polsce nie zależy na żadnej tożsamości, poza europejską. Wykreślono z podstawy programowej, jeśli chodzi np. o historię, wszystko to, z czego Polacy mogliby być dumni. Protestowaliśmy wtedy, a dziś chcemy szerzyć wiedzę na temat tego, jak wyglądają zmiany, które powoli wprowadzane są w polskich szkołach - mówi Bogusław Napieracz, organizator konferencji.
Mielec. Fragment słowa Barbary Nowak, byłej kurator oświaty w Krakowie.Dlatego 17 stycznia odbyła się w Mielcu konferencja pod szokującym tytułem "Jak uchronić dziecko przed deprawacją w szkole?". - Szokującym, bo akurat szkoła powinna, musi być jednym z tych miejsc, które z deprawacją kojarzyć się absolutnie nie mogą. Edukacja nie powinna promować tego, co jest złe, co jest złe dla naszych dzieci, dla naszych rodzin, dla życia. Jeżeli tak jest, to jest to deprawacja - mówi Maria Napieracz, współorganizatorka konferencji. Jej zdaniem, niekorzystnymi zjawiskami w polskiej szkole dziś są wprowadzanie edukacji zdrowotnej, ograniczenie, a potem zapewne likwidacja lekcji religii w szkołach, nauczanie blokowe, drastyczne obniżanie wymagań edukacyjnych przez choćby likwidacja zadań domowych.
Mec. Marek Puzio z Ordo Iuris o zasadniczych różnicach między WDŻ a edukacją zdrowotną.O innych realnych zagrożeniach mówiła Barbara Nowak, była małopolska kurator oświaty, która była pierwszą prelegentką na konferencji. - Bardzo poważnym zagrożeniem jest wejście Polski do Europejskiego Obszaru Edukacji. To jest taki pomysł, żeby wiedzę, jaką się będzie przekazywać, chociaż może słowo "treści" będzie tu lepsze, były podobne w każdym kraju należącym do tego obszaru edukacyjnego. Czyli takie same treści ma otrzymywać Hiszpan, ma otrzymywać Niemiec, Francuz czy Polak. Wszyscy mamy dostawać taką samą treść po to, żebyśmy czuli się faktycznie mieszkańcami w jednym obszarze. Mamy się nie wyróżniać swoją historią, kulturą, literaturą, bo to może komuś przeszkadzać. Otóż tymi, którym ten obszar edukacyjny jest szczególnie dedykowany, są migranci, którzy mają się nie czuć źle po tym, jak usłyszą o jakichś wyjątkowych osiągnięciach narodu, na przykład polskiego - mówiła. Kto i na jakich podstawach założył, że będą się źle czuć?
- Edukacja nie powinna promować tego, co jest złe, co jest złe dla naszych dzieci, dla naszych rodzin, dla życia. Jeżeli tak jest, to jest to deprawacja - mówi Maria Napieracz. Grzegorz Brożek /Foto GośćW swoim wystąpieniu odniosła się m.in. do kwestii, która - jej zdaniem - najbardziej może pustoszyć proces wychowania w szkole, a mianowicie sposób wdrażania "ustawy Kamilka". Idea sama w sobie - chronienia dzieci przed złym, niewłaściwym zachowaniem dorosłych - jest dobra, ale nawet szczytną ideę można wywrócić złym jej wdrożeniem. - Przysyłają mi z całej Polski, jak wyglądają instrukcje wymagane przez ustawę. Zdarzają się takie, które nakazują dzieciom od I klasy szkoły podstawowej wpajać, że muszą czuć się zagrożone ze strony każdego dorosłego człowieka. W instrukcjach jest, że dziecko pilnie musi uważać na to, co robi jego nauczyciel, czy przypadkiem ten nauczyciel nie ma wobec niego złych zamiarów. Do tej pory nauczyciel dla ucznia był kimś wyjątkowym, kimś dobrym, kimś pełnym i godnym zaufania. A teraz już nie i to prowadzi do wielu absurdów, choćby takich, że małe dziecko, które czuje się źle w szkole i na przykład zaczyna płakać, nie może już liczyć na to, że nauczyciel do niego podejdzie, przytuli, pogłaszcze, bo to może być "zły dotyk" - tłumaczyła była małopolska kurator oświaty.
Mecenas Marek Puzio, starszy analityk Ordo Iuris, swoje wystąpienie poświęcił edukacji zdrowotnej. - To jest przedmiot, na razie nieobowiązkowy, który wejdzie 1 września do szkół i zastąpi wychowanie do życia w rodzinie. Mówię, że na razie nieobowiązkowy, bo były już wypowiedzi przedstawicieli tego rządu, że początkowo przedmiot ten może zostać wprowadzony jako nieobowiązkowy, co zakłada, że w przyszłości może być obowiązkowy - zwrócił uwagę, a potem porównywał założenia, cele dotychczasowego przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie i edukacji zdrowotnej, z czego można wyprowadzić bardzo niepokojące wnioski. - Otóż, jeżeli chodzi o sferę seksualności, to w przypadku WDŻ jest ona osadzona w kontekście rodziny, małżeństwa, rodzicielstwa, prokreacji. W edukacji zdrowotnej seksualność osadzona jest w kontekście zdrowia, więc wartości, o których mówiłem, schodzą na dalszy plan, natomiast seksualność omawia się w kontekście dostarczania przyjemności i zwraca się uwagę na to, żeby była bezpieczna - mówił M. Puzio.
Uwagę ks. dr. Andrzeja Jasnosa, dyrektora Wydziału Katechetycznego tarnowskiej kurii, przykuwa fakt, że w tak zaprojektowanej edukacji zdrowotnej nie ma żadnego aksjologicznego fundamentu, żadnych wartości, na których chcemy opierać edukację, jakiejś wizji człowieka, a przedmiot sprowadza się do "technicznej obsługi jednostki ludzkiej". - Wziąwszy pod uwagę fakt, że redukowane są lekcje religii, które są już jednymi z nielicznych zajęć szkolnych, gdzie mówi się o systemie wartości, o wychowaniu do wartości, to wprowadzenie tak przygotowanej edukacji zdrowotnej może być gwoździem do trumny dobrego, zgodnego z systemem wartości rodzin, wychowania dzieci i młodzieży w polskiej szkole - mówi ks. Jasnos.