We wtorek 11 lutego, a następnie w czwartek 13 lutego, można wziąć udział w Nowym Sączu w kolejnych katechezach głoszonych przez Drogę Neokatechumenalną.
Wspólnota neokatechumenatu w Nowym Sączu zawiązała się po katechezach, które w 1993 roku głosili katechiści z o. Andrzejem Cholewińskim, który ideę drogi „przywiózł” do Polski z Włoch. – Wtedy zawiązała się pierwsza wspólnota neokatechumenatu, potem powstała druga wspólnota w naszej parafii – mówi Jan Struzik, odpowiedzialny we wspólnocie. W sumie na drodze jest tu około 80 osób. Ta pierwsza wspólnota ma już ponad 30 lat.
Jest w niej m.in. Zofia, która mówi, że Jezus przez wspólnotę Drogi Neokatechumenalnej uratował jej małżeństwo. – Bo ja już byłam w takiej sytuacji, że po prostu byłam w udręce strasznej i nie mogłam żyć już w moim małżeństwie, szukałam jakiegoś ratunku i właśnie znalazłam w Kościele, do którego przyszłam i tacy ludzie świeccy, jak my dzisiaj, mówili: "Słuchaj, ale jest nadzieja dla ciebie. Jest ktoś, kto cię kocha i jest w stanie przemienić to zło, które ty teraz przeżywasz. Zaufaj mu, idź za nim i tym kimś jest Jezus Chrystus". Ja w to uwierzyłam. Jezus Chrystus mnie przeprowadził właśnie we wspólnocie. Oczywiście mąż wtedy nie wszedł, ale ja, słuchając słowa Bożego, odkrywałam, że Bóg mnie kocha, i rodziło się we mnie pragnienie, by odpowiedzieć na Bożą miłość. Jak? Próbować kochać, tak jak Bóg, „jeśli chcesz iść za za mną to bierz swój krzyż, staraj się być taka, jak ja”, a ja wszystko obrócę w dobro. Dzisiaj daję świadectwo, że Pan Bóg jest, że jest żywy, działa i czyni wspaniałe rzeczy – opowiada Zofia. Dziś z mężem są prawie 45 lat po ślubie. – Jesteśmy szczęśliwi, może szczęśliwsi niż kiedykolwiek – dodaje Zofia.
Dlaczego Droga Neokatechumenalna? Zdaniem Zofii widać tak właśnie musiało być, bo szukała w Kościele odpowiedzi na swoją sytuację, ale nie do końca ją znalazła. – Przychodziłam do kościoła, słuchałam słowa Bożego w niedzielę, ono trafiało do mnie, ale nie miałem zrozumienia pogłębienia. Ja tu cierpię, potrzebuję pomocy, a nie słyszałam takiego rozebrania na czynniki pierwsze tego Słowa, takiego, które tłumaczyłyby moją sytuację egzystencjalną. We wspólnocie jest taka różnica, że my siadamy, są czytania i mamy czas posłuchać, co to słowo mówi do naszego życia. Podzielić się tym. A jeszcze prezbiter potrafi to słowo jeszcze rozwinąć i wszystko staje się jasne – opowiada. A Zofia potrzebowała słuchać i przyjmować.
Nowy Sącz. Katecheza głoszona przez neokatechumenat. FragmentRzeczą, która dokonała i dokonuje się w niej i innych we wspólnocie neokatechumenalnej, jest doświadczenie wiary i odkrycie, że wiarą trzeba się dzielić. – Dlatego za zgodą księdza proboszcza głosimy od lutego cykl 14 katechez zwiastowania, katechez elementarnych o naszej wierze. Zapraszamy wszystkich. Szczególnie może tych, którzy są w jakimś sensie w trudnej sytuacji, bo słowo Boże ma moc – mówi Jan Struzik.
Katechezy odbywają się w każdy wtorek i czwartek w kościele pw. Matki Bożej Niepokalanej w Nowym Sączu po Mszach św. wieczornych, czyli około godz. 18.30. – Spotkanie wygląda tak, że mamy krótką modlitwę, potem któryś z katechistów głosi katechezę, kończymy spotkania także modlitwą. Spotkanie trwa maksymalnie jedną godzinę – objaśnia ks. Andrzej Ignarski, proboszcz parafii Brzezna, który jest prezbiterem drugiej wspólnoty neokatechumenalnej, która działa w parafii, ale pomaga także tej pierwszej wspólnocie. Sam związek z drogą ma od 30 lat, bo kiedy jeszcze był wikariuszem u Niepokalanej, to opiekował się wspólnotą DN. Potem wyjechał do Francji. – Droga w dużych miastach francuskich jest dość popularna – przyznaje. Kiedy wrócił do Polski, towarzyszy neokatechumenatowi w Nowym Sączu.
W diecezji wspólnoty neokatechumenalne są w trzech ośrodkach: Nowym Sączu, Bochni i Mielcu. Ślad drogi jest zostawiony również w Tarnowie. Czy to czas na neokatechumenat?
W kościele u Niepokalanej, olbrzymiej przecież świątyni, w równie dużej parafii w któryś czwartek na początku lutego katechez słucha może 30 osób. – Zapraszamy wszystkich, ale chcemy dotrzeć z tym zaproszeniem przede wszystkim do tych, którzy być może tego właśnie potrzebują, ludzi w trudnościach, szukających odpowiedzi, pomocy – mówi Jan Struzik. Kiedy wspólnoty Drogi Neokatechumenalnej powstawały, to na początku byli w niej ci, którzy stereotypowo należeli do marginesu społecznego, byli na życiowym oucie. Droga przyprowadziła ich do Kościoła. Papież Franciszek mówi, że dziś Kościół powinien być jak szpital polowy, który leczy chorych duchowo, poranionych, poturbowanych. – To już ten czas – mówi Ewa, katechistka z Nowego Sącza.
– W naszej sądeckiej parafii na niedzielną Mszę św. chodzi 60 proc. parafian, to jest dużo, bo są miasta w Polsce, gdzie jest to 5, czy 10 proc., a średnio w kraju to 29 proc. Reszta, ci, którzy nie chodzą, są przecież z reguły ochrzczeni, zatem wierzący, a mimo to ich nie ma. Dlaczego ich nie ma? Dlaczego pełnoletni uczniowie wypisują się z religii? Dlaczego rodzice wypisują małe dzieci z religii? Dlaczego do proboszczów przychodzą ludzie, którzy chcą się wypisać z Kościoła? – pyta Ewa. Być może dlatego, że wiara, którą jak ufamy posiadamy, jest słaba, jest może nazbyt tradycyjna, zatem odziedziczona, definiująca się głównie praktykami i obyczajem religijnym, a brakuje doświadczenia żywego Boga.
Jak Struzik mówi, że dziś wielu ludzi narzeka na współczesną kulturę, a właściwie antykulturę, na czasy, na nowe obyczaje, które wcale nie ułatwiają trwania w Kościele, zachowania swojej wiary. – Myślę, że powinniśmy zwracać dziś uwagę na pierwszych chrześcijan i zadawać sobie pytanie, co się działo, że tylu ludzi przyjmowało chrzest, że tylu ludzi świadomych znaku wody chrzcielnej podejmowało głoszenie Ewangelii, że Kościół się rozwijał, kiedy wszyscy do niego wchodzący musieli mieć świadomość, że wraz z chrztem, z wiarą Jezusa otrzymują również obietnicę, że prawdopodobnie ich życie zakończy męczeństwo, a nie naturalna śmierć – mówi. A mimo to przyjmowali wiarę w Chrystusa. Nie ma co zatem zrzucać winy na zewnętrzne okoliczności. Trzeba być może poszukać powodów tego, że w Kościele trzeba rozstawiać szpitalne "namioty", w sobie. I trzeba szukać Lekarza.