Brakuje cudu do kanonizacji, choć cuda się dzieją

Bł. Julia Rodzińska pomaga w wielu sprawach, często sama znajduje potrzebujących, ale proces kanonizacyjny "prowadzi" po swojemu.

Trwa proces kanonizacyjny 108 męczenników II wojny światowej, w tym bł. Julii Rodzińskiej - pochodzącej z Nawojowej dominikanki, matki sierot, anioła dobroci i modlitwy, która w piekle obozu koncentracyjnego wokół siebie tworzyła niebo. Przejmujące są zeznania współwięźniów, którzy wspominają, że kiedy odmawiała Różaniec, wielu dołączało się do tej modlitwy, mimo że kult religijny był zabroniony, ale przy „Ojcze nasz” po słowach „odpuść nam nasze winy” nikt prócz niej nie był w stanie wypowiedzieć: „jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”.

- Więc ona wracała do początku, znowu i znowu, aż w końcu współwięźniarki poddawały się i mówiły z nią, bo nigdy nie poszłyby dalej z modlitwą różańcową, ale - jak wspominały - to kilkukrotne powtarzanie uczyło je, że Pan Bóg odpuszcza, kiedy my odpuszczamy. One przy niej to odkryły - tłumaczy dominikanka pracująca w Nawojowej s. Justyna Dombek, postulator procesu kanonizacyjnego bł. Julii.

Wie o niej wszystko, zweryfikowała każdą informację na jej temat ze źródłami, zgromadziła zeznania świadków jej życia, słyszała o wielu wyproszonych za jej wstawiennictwem łaskach, ale cudu potrzebnego do kanonizacji dotąd nie ma. Dostrzega, że tak jak w obozie s. Julia miała zmysł wyszukiwania tych, którzy najbardziej wsparcia potrzebowali w danej chwili, tak i dziś wielu będących w potrzebie przypadkowo znajduje obrazek z modlitwą do niej, książkę czy folder. Pomaga w wielu sprawach, często bardzo osobistych, intymnych, duchowych, o których trudno z innymi rozmawiać. Ratuje małżeństwa, pomaga alkoholikom wyjść z nałogu, rodzicom w wychowaniu dzieci, ale i w narodzeniu się tych, którym lekarze nie dawali szans w przyjściu na świat zdrowymi. Wśród takich ma nawet imienniczkę.

- Cudu, jaki wymagany jest do kanonizacji, jednak nadal nie ma, ponieważ - co dość często się zdarza pewnie nie tylko w przypadku bł. Julii, ale też innych błogosławionych - ludzie modlą się za jej wstawiennictwem, ale przy tym także, asekuracyjnie do innych świętych, a tu nie może być wątpliwości, komu cud przypisać - tłumaczy s. Justyna.

W przypadku bł. Julii wygląda to też tak, jakby sama przed rozgłosem uciekała. Dosłownie. Raz s. Justynę podczas podróży pociągiem zaczepiła jedna z pasażerek, pytając, z jakiego jest zgromadzenia, i mówiąc jej, że zna jedną dominikankę - bł. Julię Rodzińską. Poznała ją przypadkiem w szpitalnej kaplicy. To tam znalazła obrazek z modlitwą do błogosławionej. Czekała ją operacja, której bardzo się bała, także jej konsekwencji. Zabrała obrazek i zaczęła się modlić za wstawiennictwem bł. Julii. Operacja zaczęła się opóźniać, bo jakieś urządzenie się popsuło i nie dało się zrobić koniecznego badania, a potem z powodu nieobecności lekarza. W końcu, kiedy nadszedł ostateczny termin, okazało się, że nagle wyniki się poprawiły i kobieta wyzdrowiała. - Tyle zdążyła mi opowiedzieć i pośpiesznie wysiadła, bo pociąg właśnie się zatrzymał na jej stacji. Nawet nie było czasu, żeby zapytać, skąd jest i poprosić o kontakt. Nie zmienia to faktu, że doświadczyła wielkiej łaski - zauważa s. Justyna.

Nie pierwszy raz coś takiego się jej zdarzyło. Kiedy przygotowywała materiały do procesu beatyfikacyjnego, także spotkała ją zupełnie nieprzewidywalna sytuacja zagrażająca temu, że s. Julia mogła zostać z niego wyłączona, ponieważ nie dotarły do niej wytyczne komisji beatyfikacyjnej, na które czekała. W jeden dzień dotarła do świadka, którym był ks. Franciszek Grucza, zawdzięczający s. Julii swoje nawrócenie. Widział ją dwukrotnie w obozie przez zaledwie kilka minut, a twierdził, że to ona uratowała jego kapłaństwo, potrafił ze szczegółami opisać to, jak wyglądała. Także współwięźniarki po bardzo wielu latach potrafiły ze szczegółami przekazać to, czego ich uczyła. Po s. Julii nie zachowały się żadne zapiski. - Całą swoją duchowość zapisała w sercach tych, których spotkała na swojej drodze - uważa s. Justyna.

Widzi też, że s. Julia prowadzi ten proces po swojemu. Pierwszą osobą, która przewidziała beatyfikację s. Julii - już końcem 1945 - była niemiecka Żydówka. Wszyscy, którzy poznali s. Julię w obozie, nie mieli wątpliwości, że spotkali tam świętą, ale Ewa Hoff - uratowana przez szwedzki Czerwony Krzyż - zaraz po dotarciu do Sztokholmu spisała swoje świadectwo o niej. Szukała tam dominikanek, ale znalazła jednie dominikanów i im zostawiła tę relację z prośbą, by przekazali ją dominikankom do Polski, bo to ważne dla przyszłości zakonu. Kopię wysłała do współwięźniarki Klementyny Zastrzeżyńskiej, z którą korespondowała co najmniej raz w miesiącu do końca życia. W każdym liście do niej wspominała s. Julię.

Siostra Justyna jest przekonana, że wszystko, co bł. Julia robi również dzisiaj dla innych, to realizacja jej pragnienia zapisanego w uzasadnieniu powodu, dla którego chce wstąpić do zakonu - „dla większej chwały Bożej”. Zjednuje dla Boga ludzi nieprzychylnych dotąd Kościołowi. Wierzących uczy, że ona jest tylko narzędziem w rękach Boga. Kto ją poznał, nie rozstaje się z nią, traktuje jak swoją, a ona pokazuje, jak żyć, jak być silnym, wolnym, jak czynić niebo wokół siebie.

Czytaj także:

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..