Dziś w Tarnowie odbywa się kurs dla muzyków podejmujących funkcje muzyczne w liturgii. Czy jest potrzebny? O tym mówi ks. prof. Stanisław Garnczarski, prof. UPJPII, muzykolog, szef Diecezjalnej Komisji Liturgicznej.
Grzegorz Brożek: Trwa właśnie w diecezji pierwszy kurs dla osób podejmujących funkcje muzyczne w celebracjach połączonych z udzieleniem sakramentu małżeństwa lub celebracjach pogrzebowych. Uczymy grać muzyków?
Ks. dr hab. Stanisław Garnczarski: Absolutnie nie, bo osoby, które podejmują takie funkcje, są często wykształconymi, profesjonalnymi muzykami, grają i śpiewają zazwyczaj świetnie. Niemniej w czasie swojej edukacji nie miały często kontaktu z teologią i liturgiką, więc w tej materii poruszają się często jak słoń w składzie porcelany, niepewnie, bez znajomości materii liturgicznej, która ma swoje wymagania. Zatem chcemy im m.in. pomóc, by wiedziały, co można, a czego w żadnym razie nie wolno grać czy śpiewać w ramach funkcji, którą podejmują. Taki kurs odbywa się w diecezji po raz pierwszy i jest aplikacją zasad, które przypomniał V Synod Diecezji Tarnowskiej.
Czy to znaczy, że niewłaściwy dobór utworów na Mszy św. połączonej np. z celebracją sakramentu małżeństwa to jest jakiś rzeczywisty problem?
To jest problem. Kościół ma zaś obowiązek dbać o liturgię. To dotyczy także muzyki, śpiewu, który nie jest w liturgii ozdobnikiem, nie pełni tylko funkcji estetycznych, ale jest jej integralną częścią. Pieśni, które śpiewamy, zastępują dziś mszalne antyfony, czyli teksty stricte liturgiczne. Zatem na wejście czy przygotowanie darów nie można zagrać i zaśpiewać dowolnego tekstu, tylko taki, który łączy się z obrzędem, jakiemu towarzyszy, oraz ma głębię teologiczną, bo to jest modlitwa, nie oprawa muzyczna. Po drugie - muzyka liturgiczna to muzyka ducha, bo przez nią działa Duch Święty. Dlatego powinna być nie tylko dziełem sztuki, ale powinna w procesie twórczym wypływać z wiary i modlitwy autora, wreszcie musi być przeznaczona od samego początku dla liturgii. Zdarzyło się, że słyszałem na Mszy św. fragment "Czterech pór roku" Vivaldiego, konkretnie "Largo" z "Koncertu f-moll", który nosi tytuł "Zima". To mnie zmroziło. Dlaczego ktoś to zagrał? Bo to jest takie ładne. Ja się z tym zgadzam, ale to nie pasuje zupełnie do liturgii.
Dlaczego?
Bo żeby jakiś śpiew, utwór muzyczny mógł być elementem liturgii, to - po pierwsze - musi przede wszystkim od początku być przeznaczony dla liturgii, a po drugie - wypływać z wiary i modlitwy autora, a poza tym być dziełem sztuki. "Zima" Vivaldiego jest dziełem sztuki, ale nie została napisana dla liturgii i nie wiemy, czy akurat rodziła się z wiary i modlitwy, bo nie jest dziełem religijnym.
A "Ave Maria" Schuberta, tak często wykorzystywana na Mszach ślubnych?
Tak samo nie. "Ave Maria" Schuberta to część cyklu opartego na poemacie "Pani Jeziora" Waltera Scotta. Utwór, który pozornie jest utworem religijnym, ale jego przeznaczeniem nigdy nie była liturgia. Podobnie "Ave Maria" Bacha/Gounoda, również często grana w czasie Mszy św. "Marsz weselny" Mendelssohna, grany na organach młodym opuszczającym kościół, to jest najbardziej znany fragment muzyki do "Snu nocy letniej" Szekspira. Żadne z tych dzieł nie zostało napisane dla liturgii, więc nigdy nie powinno być jej elementem, ale już po błogosławieństwie wyobrażam sobie, że może zaistnieć.
Kościół odrzuca piękno muzyki klasycznej?
Nie. Problem leży w intencji. Gdy Bach komponował "Magnificat", pisał go na chwałę Boga, a "Cztery pory roku" Vivaldiego dziś trafiają do kościoła, bo brzmią dostojnie, a to nie wystarczy, żeby stały się częścią liturgii. Kościół nie jest "obrażony" na muzykę, tylko jest zobowiązany do strzeżenia liturgii, która jest uobecnieniem męki i ofiary Chrystusa. Liturgia nie jest czymś, co ma być miłe, ładne i przyjemne. Zatem podobne kryterium doboru muzyki ("miłe, ładne, nastrojowe, przyjemne") jest nie do zaakceptowania. Powtórzę: muzyka sakralna jest darem Ducha Świętego. I to nie jest po prostu oprawa muzyczna. Wielu by chciało, by muzyka, śpiewy, które pojawiają się w czasie liturgii, schlebiały także ich poczuciu estetyki, ale to nie jest argument za tym, czy coś ma być w liturgii, czy nie.
Często młodzi ludzie upierają się i zamawiają zespoły, muzyków, śpiewaków, których proszą o towarzyszenie liturgii z udzieleniem sakramentu małżeństwa albo liturgii pogrzebowej. Zamawiają zespół i zamawiają utwory, które by chcieli. To coś złego?
Nie. Ale teraz Kościół, który troszczy się o zachowanie sakralnego charakteru liturgii, przygotowuje kurs dla muzyków 29 marca w Tarnowie, żeby wiedzieli, jakiego rodzaju prośbę, zlecenie mogą przyjąć, a jakiej przyjąć nie mogą.
Dlaczego zatem wydaje się wielu ludziom, że np. "Alleluja" Cohena upiększy liturgię, która dla nich jest wyjątkowo ważna?
"Upiększyć" można tylko zewnętrzną stronę obrzędów, ale "ubogacić" już nie. Liturgia sama w sobie jest szczytem, czymś doskonałym. Nie potrafimy nic dodać do ofiary Chrystusa, a jedynie możemy do niej dołączyć i czerpać łaski wysłużone nam przez Chrystusa na krzyżu. Natomiast fakt, że niektórzy liturgię, Mszę św. traktują trochę jak listę ulubionych przebojów, wynika z zachodzących przemian społecznych, kulturowych, zeświecczenia i - przede wszystkim - fałszywego poczucia wolności oraz nieznajomości nauki Kościoła.
Da się coś z tym zrobić?
Trzeba edukować, uświadamiać, czym jest liturgia, formować wiernych, ale przed wszystkim tych, którzy pełnią funkcje muzyczne w zgromadzeniu liturgicznym. Permanentnej formacji poddani są organiści, a teraz prowadzimy kurs dla tych, którzy od czasu do czasu w czasie Mszy św. obrzędowych podejmują posługę, by pomóc im pełnić ją zgodnie z zasadami i ku pożytkowi duchowemu wiernych.