Był poniedziałek, zwykły dzień w szkole, ale w powietrzu czuć było coś innego.
Był poniedziałek, zwykły dzień w szkole, ale w powietrzu czuć było coś innego. Właśnie tego dnia, na przerwie, siedziałyśmy z Anielą i Olą na boisku, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Temat jak zawsze szybko się zmieniał, aż w końcu trafiłyśmy na ten, co zupełnie zmienił nasz dzień. To był temat schroniska, a dokładniej – zwierząt, które czekają tam na nowy dom.
Wyobrażacie sobie, jak smutne muszą być te pieski i kotki, które nie mają nikogo? – powiedziała Aniela, patrząc na mnie z błyskiem w oczach. – Jest tyle zwierząt, które potrzebują pomocy.
Może powinniśmy coś z tym zrobić? – dodała Ola, której pomysły zawsze były pełne entuzjazmu i serca.
W tamtej chwili poczułyśmy, że to jest to, co musimy zrobić. Nasze myśli zaczęły krążyć wokół schroniska, które było niedaleko naszej szkoły. Wiedziałyśmy, że musimy tam pójść, aby na własne oczy zobaczyć, jak wygląda życie zwierząt w takim miejscu. I może, kto wie, pomóc im w jakiś sposób. Może po prostu spędzić z nimi czas, dać im trochę radości, której tak bardzo im brakowało.
Po lekcjach od razu zebrałyśmy się razem i ruszyłyśmy w kierunku schroniska. Serce biło nam szybciej, a w głowie miałyśmy tylko jedną myśl: „Będziemy tam dla nich. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy aby umilić im chociaż chwilę.” Chociaż nigdy wcześniej nie byłyśmy w schronisku, to czułyśmy, że to początek czegoś naprawdę ważnego.
Gdy tylko przekroczyłyśmy bramę schroniska, nasze serca zaczęły bić szybciej. Nie z nerwów, ale z ekscytacji. Czułyśmy, że robimy coś ważnego, coś, co zostanie z nami na długo. Jeszcze zanim zdążyłyśmy się porządnie rozejrzeć, podbiegły do nas pierwsze psy – radosne, ciekawskie, z błyszczącymi oczami, jakby już wiedziały, że przyszłyśmy właśnie dla nich.
Jeden z nich od razu przykuł moją uwagę – duży, szorstkowłosy pies o przenikliwym spojrzeniu i lekko przekrzywionej głowie. Wyglądał, jakby był starszy od pozostałych, ale miał w sobie coś wyjątkowego. Podszedł do mnie ostrożnie, ale zaraz potem położył łapę na moim kolanie i spojrzał mi prosto w oczy. Nie potrzebowałam żadnych słów – w jego spojrzeniu było wszystko. Tęsknota, ciekawość, a może i nadzieja.
Uśmiechnęłyśmy się z dziewczynami. To był taki cichy moment porozumienia między nami i tymi zwierzętami. Od razu postanowiłyśmy działać – chciałyśmy dać im coś więcej niż tylko obecność. Podeszłyśmy więc do jednej z pań pracujących w schronisku i nieśmiało zapytałyśmy, czy mogłybyśmy je wyczesać.
Oczywiście, dziewczynki! – powiedziała z uśmiechem pani w zielonym fartuchu. – Psy uwielbiają być czesane. To dla nich chwila relaksu i bliskości. – Już przyniosę wam szczotki.
Po chwili trzymałyśmy w rękach duże, miękkie szczotki. Każda z nas wybrała innego psa – ja zostałam przy moim szorstkowłosym przyjacielu, który cały czas wiernie siedział obok mnie, jakby czekał na swoją kolej. Zaczęłam delikatnie szczotkować jego sierść – była trochę poplątana i szorstka, ale z każdą chwilą stawała się gładsza i bardziej lśniąca. Pies zamknął oczy, westchnął cicho i oparł głowę o moje ramię. To było jedno z tych małych, ale magicznych chwil, które zapadają głęboko w pamięć.
Obok mnie Aniela i Ola też już czesały swoje psiaki. Słychać było tylko delikatne szuranie szczotek po sierści, spokojne oddechy i nasze ciche śmiechy. Żadne z nas się nie spieszyło. Chciałyśmy dać tym zwierzakom jak najwięcej naszej obecności, dotyku, troski. Chociaż wiedziałyśmy, że nie rozwiążemy wszystkich ich problemów, czułyśmy, że robimy coś dobrego. A to wystarczyło, żeby dzień stał się wyjątkowy.
Po tym, jak wyczesałyśmy pieski, jeszcze przez chwilę z nimi posiedziałyśmy. Każdy z nich miał inną osobowość – jeden był rozbrykany, drugi spokojny, a trzeci tak przytulaśny, że nie chciał nas puścić. Ale wiedziałyśmy, że to nie koniec naszej wizyty. Gdy psy wróciły na swoje miejsca, ruszyłyśmy dalej – do pomieszczenia, gdzie znajdowały się koty.
Wyobrażałyśmy sobie, że zastaniemy tam kilka miauczących, ciekawskich łebków wyglądających zza budek. Jednak kiedy weszłyśmy do środka, zaskoczyła nas cisza. I wtedy go zobaczyłyśmy. Tylko jeden kot. Leżał zwinięty w miękkim legowisku, które wyglądało na jego ulubione miejsce. Miał piękne, spokojne oczy, biało-szare futerko i długi, elegancki ogon, którym leniwie poruszał, obserwując nas z zainteresowaniem.
Na początku pomyślałyśmy, że może reszta śpi albo została przeniesiona. Ale po chwili jedna z opiekunek powiedziała:
Ten kociak został sam, bo wszystkie pozostałe kotki i kociaki zostały ostatnio adoptowane. To wyjątkowo dobry czas dla naszych mruczków.
Spojrzałyśmy na siebie i nasze serca zabiły mocniej – to była piękna wiadomość! Przez chwilę stałyśmy w ciszy, ciesząc się tym, co właśnie usłyszałyśmy. Ten jeden kot nie wyglądał jednak na smutnego. Przeciwnie – wyglądał, jakby dobrze wiedział, że wkrótce i jego spotka coś dobrego. Może nowy dom? Może rodzina, która go pokocha?
Podeszłyśmy bliżej, usiadłyśmy cicho obok jego legowiska i zaczęłyśmy do niego mówić. Bez pośpiechu, spokojnie, tak jak mówi się do kogoś, kto potrzebuje tylko trochę czasu, żeby się otworzyć. Po chwili podniósł głowę i zrobił coś, czego się nie spodziewałyśmy – przeciągnął się, zeskoczył z legowiska i podszedł do nas, ocierając się o nasze nogi.
On chyba już nas polubił – szepnęła Ola z uśmiechem.
Może i był sam, ale nie czuł się samotny. A my poczułyśmy, że nasza obecność w tym miejscu naprawdę ma sens.
Z młodym kotkiem spędziłyśmy jeszcze chwilę – głaskałyśmy go, a on zaczął mruczeć cichutko, jakby chciał nam podziękować za towarzystwo. Bawiłyśmy się z nim kawałkiem sznurka, który leżał w kącie, i nawet przez moment zapomniałyśmy, że jesteśmy w schronisku. Czułyśmy się po prostu dobrze – jakbyśmy były w miejscu, w którym naprawdę jesteśmy potrzebne.
Po chwili przeszłyśmy dalej – do części, gdzie mieszkają starsze koty. Tam już panował trochę inny klimat. W pomieszczeniu było więcej kocich mieszkańców, a każdy z nich miał swoją osobowość i historię zapisaną w oczach. Niektóre koty od razu się do nas zbliżyły, ocierając się o nasze nogi i mrucząc głośno, jakby domagały się głaskania. Inne były ostrożne, schowane w kątach, obserwowały nas z dystansem – może jeszcze nie do końca ufały ludziom. A jeszcze inne leżały spokojnie i zdawały się w ogóle nie zauważać naszej obecności, jakby żyły w swoim własnym świecie.
I wtedy go zobaczyłyśmy.
Leżał na szarym, puszystym kocyku i patrzył na nas z lekkim przekrzywieniem głowy. Był inny niż reszta – miał dziwnie oklapnięte uszka, jakby ktoś je kiedyś przygniótł i nigdy nie wróciły do swojej normalnej formy. Ale to, co od razu zwróciło naszą uwagę, to jego mały, wystający język. Wyglądał przez to trochę zabawnie, ale jednocześnie niesamowicie uroczo.
Zamarłyśmy w miejscu.
Patrzcie na niego – szepnęła Aniela. – On jest cudowny!
Podeszłyśmy powoli, żeby go nie przestraszyć, ale on nawet nie drgnął. Spojrzał na nas jak stary, mądry kocur, który widział już wiele i nic go nie zaskoczy. A potem… po prostu mrugnął i pozwolił się pogłaskać.
Od razu wiedziałyśmy, że to będzie nasz ulubieniec. Ten kot miał w sobie coś niezwykłego – nie był najpiękniejszy, ale był wyjątkowy. I w tym właśnie tkwiło jego piękno.
Kiedy tak siedzieliśmy przy tym wyjątkowym kotku, którego od razu nazwałyśmy naszym ulubieńcem, ogarnęło nas uczucie, którego nie da się łatwo opisać. Było w nim coś z radości, coś z czułości, ale też coś głębszego – poczucie, że robimy coś naprawdę ważnego. Może to tylko chwila głaskania, może tylko kilka uśmiechów i słów do zwierzaka, który nie potrafi mówić – ale to właśnie takie małe momenty mają największe znaczenie.
Bo pomaganie to nie tylko wielkie czyny i wielkie zmiany. To codzienne drobiazgi, które pokazują, że komuś zależy. To podanie miski z wodą, przetarcie zabawek, zabawa z samotnym pieskiem, pogłaskanie starego kota, który dawno już przestał wierzyć, że ktoś się jeszcze nim zainteresuje. I chociaż to może wydawać się niewiele – dla tych zwierząt znaczy to wszystko.
W schronisku zrozumiałyśmy jedno: każde stworzenie zasługuje na miłość i troskę. I każde z nas ma w sobie siłę, by tę miłość ofiarować. Nie trzeba być dorosłym, nie trzeba mieć dużo pieniędzy, nie trzeba być kimś wyjątkowym. Wystarczy chcieć pomóc. Wystarczy przyjść, otworzyć serce i dać z siebie choć trochę.
Z Anielą i Olą spojrzałyśmy na siebie i bez słów wiedziałyśmy jedno – to na pewno nie była nasza ostatnia wizyta w tym miejscu. Bo pomaganie daje radość. Daje poczucie sensu. A najpiękniejsze jest to, że w pomaganiu nie chodzi tylko o tych, którym pomagamy – ale i o nas samych. Bo dobro zawsze wraca. Czasem w merdającym ogonku, czasem w cichym mruczeniu, a czasem po prostu – w uśmiechu, który zostaje z nami jeszcze długo po powrocie do domu.
Patrząc na te wszystkie koty, które z różnym zainteresowaniem reagowały na naszą obecność, nie mogłam przestać myśleć o tym, jak wielką rolę odgrywa pomoc. Tak naprawdę każde z tych zwierząt ma swoją historię – czasem smutną, czasem trudną, a czasem wręcz dramatyczną. I choć nie zmienimy całego świata, możemy zmienić świat jednego stworzenia.
Pomyślałam wtedy o mojej kotce – Molly. Znalazłam ją pewnego chłodnego dnia, skuloną na chodniku, całą wychudzoną i brudną. Jej futerko było posklejane, oczy smutne, a ciało tak drobne, że aż ciężko było na to patrzeć bez łez. Nie mogłam przejść obok niej obojętnie. Serce mi pękało na samą myśl, że mogłabym ją tam zostawić.
Uprosiłam rodziców. Naprawdę długo ich namawiałam, opowiadałam o tym, jak bardzo chciałabym jej pomóc, jak bardzo ona potrzebuje domu. I wiecie co? Udało się. Przywieźliśmy ją do domu, wykąpaliśmy, daliśmy jej jedzenie, ciepły kocyk i przede wszystkim – dom.
Dziś Molly to zupełnie inna kotka. Jej sierść lśni, oczka są pełne życia, a w domu jest naszym małym słoneczkiem. Uwielbia wchodzić mi pod kołdrę i zasypiać tuż obok mnie, mrucząc cicho niczym najpiękniejsza kołysanka. Stała się częścią naszej rodziny i nie wyobrażam sobie dnia bez niej.
Wiem, że posiadanie zwierzaka to ogromna odpowiedzialność – trzeba o niego dbać, karmić, poświęcać mu czas. Ale to, co dostaje się w zamian, jest bezcenne. Ta wdzięczność w spojrzeniu, ta radość, którą wnoszą w nasz świat... Myślę, że naprawdę warto się zastanowić, czy nie mamy w sercu i w domu miejsca dla takiego małego, potrzebującego przyjaciela.
Bo pomagając im – tak naprawdę pomagamy też sobie. I nie ma piękniejszego uczucia niż świadomość, że dla kogoś jesteśmy całym światem. Nawet jeśli ten „ktoś” ma cztery łapki, wąsy i mięciutkie futerko.
Ola i Aniela też dobrze wiedzą, co znaczy mieć przy sobie taką małą istotę, która potrafi wypełnić cały dom radością.
Czarnobiały pies Oli - Nela to prawdziwa iskierka. Zawsze pełen energii, zawsze gotowa do zabawy, ale też niesamowicie przywiązana do swojej pani. Wystarczy, że Ola wejdzie do pokoju, a ona od razu merda ogonem, jakby cały świat właśnie nabrał kolorów.
Z kolei pies Anieli - Fred jest zupełnie inny. Spokojniejszy, cichy obserwator, który lubi swoje kąty i często chowa się pod stołem czy za krzesłem. Ale wystarczy podejść bliżej i spojrzeć mu w oczy, by poczuć to coś – bezgraniczne zaufanie i ogromne przywiązanie. Dla Anieli jest jak cień – zawsze blisko, zawsze wierny.
Choć są niewielcy, ich obecność ma wielką moc. Potrafią rozweselić po trudnym dniu, sprawić, że nawet zwykłe chwile stają się wyjątkowe. Dla dziewczyn te psiaki to coś więcej niż zwierzęta – to członkowie rodziny, najlepsi przyjaciele, codzienna porcja ciepła i śmiechu.
Zwierzęta towarzyszą nam w codziennym życiu w sposób, którego często nie da się opisać słowami. Są małe, ciche, nie proszą o wiele – wystarczy im ciepły kąt, pełna miska i trochę czułości. A mimo to dają od siebie tak nieskończenie wiele. Ich obecność to coś więcej niż tylko codzienna rutyna – to wsparcie w trudnych chwilach, radość po powrocie do domu, ciepło bijące od tych małych łapek i oczu pełnych oddania.
Dla niektórych mogą być „tylko zwierzętami”, ale dla nas stają się częścią rodziny. Kochamy je za to, jakie są. Za to, że nie oceniają, nie obrażają się, że kochają bezwarunkowo – i to właśnie ta miłość jest największym skarbem. Choć są tak mali, potrafią zająć ogromne miejsce w naszych sercach. Niosą w sobie spokój, poczucie bezpieczeństwa i bezcenny ułamek codziennego szczęścia.
Molly, psy Oli i Anieli, kotki i pieski ze schroniska – każde z tych zwierząt ma swoją historię i każde przynosi radość, która przerasta swoją „małość”. Właśnie w tym tkwi ich magia. Nie trzeba wielkich rzeczy, by poczuć się kochanym – czasem wystarczy cichy pomruk, merdający ogon, mruczenie pod kołdrą czy psie oczy wpatrzone z oddaniem.
I dlatego właśnie tytuł „Mała wielka radość” jest tak bardzo trafny. Bo te małe istoty dają nam coś, czego nie da się kupić, zmierzyć ani zastąpić. Dają nam szczęście – ogromne, prawdziwe i całkowicie bezinteresowne.
Zagłosuj na pracę klikając w poniższy link: