Pani Maria z Ochotnicy Górnej jest o rok starsza od swojej parafii. Jej mocny i piękny głos podpowiada, że i stuletnia wspólnota ma jeszcze coś ważnego do powiedzenia.
Kiedy pani Maria przyszła na świat (urodziła się w 1924 roku jako jedno z dziesięciorga dzieci Jana i Rozalii Wójciaków), parafii w Ochotnicy Górnej formalnie jeszcze nie było. Istniała jednak już samodzielna ekspozytura, zależna od parafii w Tylmanowej, mająca swojego własnego duszpasterza, którym był ks. Jan Słowik. To on przekonał ochotniczan do budowy własnego kościoła, który zaczęto stawiać w 1909 roku, czyli piętnaście lat przed urodzinami Marii. Kościół był skromny, a trud jego wznoszenia podzielono na etapy. Najpierw zbudowano korpus nawy, potem prezbiterium, wreszcie wieżę i dzwonnicę. Ludzie postarali się też o plebanię i dom parafialny.
Widok starego kościoła.
ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość
Rodzice pani Marii nie zwlekali z chrztem, który odbył się bardzo szybko po jej urodzinach. W tamtych czasach - jak sama mówi - nie było to nic nadzwyczajnego. - Nie odkładano chrztu, bo dzieci więcej umierało, niż teraz - dodaje góralka. Spieszono się z sakramentem, aby zawczasu otworzyć dziecku drogę do nieba.
Jednak już od początku była to niełatwa droga. Rodzinne siedlisko pani Marii to przysiółek Jaszcze Górne (oprócz niego są jeszcze osiedla Jaszcze i Jaszcze Dolne), leżące nad potokiem od tej samej nazwie. Zabudowania ciągną się tutaj aż pod Przysłop w paśmie Gorca. Gospodarstwo rodziców seniorki zostało wchłonięte przez Gorczański Park Narodowy i obecnie znajduje się na jego terenie.
Rytm każdego dnia wyznacza praca, do której z czasem są włączane kolejne dzieci. A jest co robić w domu, w oborze i stajni, przy kurach, świniach, czterech krowach i koniu, w polu, na łąkach w porze koszenia traw, może i w lesie, kiedy trzeba było przysposobić drewno na opał.
Z rytmem dni i pór roku naturalnie łączył się codzienny rytuał duchowy związany z modlitwą domową, choć - jak przyznaje pani Maria - wspólnie odmawiało się pacierze, jak dzieci były małe. Potem każdy modlił się, kiedy miał czas, bo o różnych porach trzeba było iść do pracy. Ale, co ważne, modlitwy się nie uczyło. - Człowiek patrzył na starszych i naśladował ich, a kiedy przyszedł czas, sam zaczynał odmawiać - podkreśla seniorka.
Niedziela była dniem świętym. Do kościoła trzeba było pokonać niełatwą górską drogę w dół, a później wspinać się z powrotem do domu. Łącznie 12 kilometrów w obie strony. - Ale miałam w tedy nogi jak sarenka, więc wędrówka do kościoła nie sprawiała większego wysiłku - śmieje się pani Maria. Zapewne najtrudniej było zimą, tak na drodze, jak i w samej świątyni, która - nieogrzewana - dudniła nie raz stukotem zmarzniętych góralskich stóp.
1930 rok. Pani Maria ma zaledwie 16 lat, kiedy rodzice wydają ją za ponad 40-letniego wdowca, mającego już dziewięcioletniego syna. Kościół w jej wsi jest już świątynią parafialną (erygowanie nastąpiło 10 maja 1925 roku). Na dzwonnicy z 1921 wiszą trzy nowe dzwony, a wnętrze świątyni jest pięknie udekorowane figurami i obrazami. Niektóre z nich można jeszcze oglądać w nowej świątyni. Ślub pani Marii błogosławi ks. Antoni Kolarz, który przychodzi do Ochotnicy w 1919 roku jeszcze jako wikariusz eksponowany, ale od 1925 do 1932 roku jest tutaj już proboszczem.
Figura św. Józefa - pozostałość ze starego kościoła.
ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość
Z kolejnych proboszczów -ks. Ludwika Białka, ks. Edwarda Wojtusiaka i ks. Józefa Śledzia, nasza seniorka najbardziej pamięta tego ostatniego. Było on byłym kapelanem wojskowym, a w czasie okupacji kapelanem AK. Bywało, że chronił się w gazdówce Wójciaków, żeby uniknąć niemieckich represji.
Czas II wojny dla obu parafii w Ochotnicy Dolnej i Górnej był niezwykle trudny. Góry nad Ochotnickim Potokiem i jego dopływami były schronieniem dla polskich i sowieckich partyzantów, których co rusz tropili Niemcy, choć tak naprawdę bali się zapuszczać się w głąb wsi uznając ją za współpracujące z partyzantami. - I tak było. Do naszego domu w nocy przychodzili nasi i ruscy partyzanci, dla schronienia, jedzenia… A w dzień Niemcy szukający śladów ich bytności. Trzeba było się bardzo pilnować, żeby niczego podejrzanego nie znaleźli - opowiada pani Maria.
Jej dom rodzinny nie był odosobnionym przypadkiem pomagania "leśnym". Ochotniczanie zapłacili za to bardzo wysoką cenę podczas pacyfikacji dolnej części wsi 23 grudnia 1944 roku, która przeszła do historii jako Krwawa Wigilia (ponieważ w tym roku właściwa Wigilia wypadła w niedzielę, Kościół przeniósł jej świętowanie na sobotę). Grupa esesmanów pod dowództwem Matingena zamordowała w ciągu trzech godzin 50 osób, w tym najwięcej starców, kobiet i dzieci. Niemcy spalili też kilkadziesiąt zabudowań. Gorzką ironią losu jest to, że Matingen nigdy nie został ukarany za swoje zbrodnie i dożył spokojnej śmierci z Niemczech Zachodnich.
Kilka dni wcześniej, 18 grudnia 1944 roku, pod przełączą Pańska Przehybka, rozbił się amerykański Liberator "California Rocket". Zmarły już brat pani Marii Franciszek opowiadał, że był jednym z pierwszych, którzy dotarli do uwięzionych we wraku lotnikach. Całą załogę, dzięki polskim partyzantom, udało się uratować.
Krzyżowe drogi ochotniczan skupiają się dzisiaj jak w soczewce w relikwiach Krzyża Świętego, które parafia posiada jako dar ks. prof. Józefa Homerskiego, wywodzącego się z Ochotnicy Górnej.
Pani Maria wybudowała się z mężem już na dole wsi, dziś jest to niedaleko nowego kościoła. A ten powstał dopiero na początku lat 80. XX wieku. Zbudował go z parafianami ks. Leopold Misterka, zasłużony dla parafii proboszcz. W tym czasie pani Maria, podobnie jak inni ochotniczanie, była świadkiem podniosłych uroczystości parafialnych: wmurowania kamienia węgielnego w 1982 roku przez bp. Jerzego Ablewicza, poświęcenia dolnego kościoła w 1988 roku przez bp. Piotra Bednarczyka i konsekracji całej świątyni w 1997 roku przez bp. Władysława Bobowskiego.
Nowa świątynia w Ochotnicy Górnej.
ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość
W 2003 roku przyszedł czas, żeby pożegnać się ze starym drewnianym kościołem, który w znacznej części przekazano do Stanisławowa na Ukrainę wraz z wyposażeniem jako dar dla tamtejszej wspólnoty katolików, która nie miała swojego kościoła.
Obecny ks. proboszcz Stanisław Kowalik.
ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość
Co podarowała swojej parafii pani Maria? Przede wszystkim swoją rodzinę, rozrosłą z pnia jej życia w ogromne drzewo. To jej dzieci, wnuki i prawnuki. W większości osiadli w Ochotnicy i okolicy, blisko rodzinnego domu, mamy, babci i prababci. Ks. proboszcz Stanisław Kowalik podkreśla, że Ochotnica jest rodzinami silna. Takich wielopokoleniowych szkół życia i wiary, jak rodzina pani Marii, jest tutaj jeszcze wiele. To skarb i zarazem nadzieja dla stuletniej parafii, że pozostanie żywą wspólnotą i nie zamieni się w muzeum, choć ludzie z zewnątrz przyjeżdżają tu także po to, żeby zobaczyć, jak się naprawdę wierzy w Pana Boga.
100 lat parafii w Ochotnicy Górnej - śpiew najstarszej parafiankiO stuleciu parafii w Ochotnicy Górnej przeczytacie także w najnowszym numerze "Gościa Tarnowskiego".