Zanim się zorientowałem, zwykły spacer spod kościoła św. Józefa w Muszynie na zamek stał się patrzerem.
W porównaniu z zatłoczoną Krynicą Muszyna okazała się mile senna i spokojna. Po popołudniu ulica Kościelna, wiodąca spod świątyni św. Józefa aż do rynku, była pusta.
Słońce świeciło już na zachodzie, ale na tyle wysoko, żeby rzucać długie i głębokie cienie. Kościół świecił. Był najjaśniejszym punktem wieńczącym ulicę. I tak miało już zostać do samego zachodu.
Na jednym z pierwszych domów zauważyłem duży drewniany krzyż z metalicznie lśniącym Chrystusem, rozpiętym ponad ulicą, łączącym swoimi ramionami kościół z miastem i zamkiem.
Ulicą Kościelną w kierunku rynku i zamku.Szedłem dalej, mijając po drodze stare domy z wielkimi bramami wjazdowymi, będące reliktem muszyńskiego krajobrazu sprzed 100 lat. Zgaszone, pastelowe barwy ścian gdzieniegdzie rozświetlały się intensywnymi kolorami. Czasem oko zatrzymało się na zabawnych dekoracjach okien, to znów nad starami drzwiami z wielką dziurką od klucza i smętnie zwisającą klamką.
Wieża muszyńskiego zamku tonęła w cieniu.Rynek przybliżał się coraz bardziej, a wraz z nim wieża zamku starostów muszyńskich, zdecydowanie wybijająca się ponad miasto. Słońce świeciło tuż za nią, pogrążając jej wschodnią ścianę w szarym cieniu. Na tym tle błyszczały intensywnie światła sygnalizatorów, a białe pasy zdawały się zapraszać do wejścia na sam szczyt zamkowego wzgórza.
Mostek przed wzgórzem zamkowym.Nie było to jednak takie proste. Trzeba było przejść przez most nad potokiem toczącym gliniastą wodę do niedalekiego Popradu. Potem wejść na wąską ścieżkę wijącą się zakosami coraz wyżej i wyżej, ponad miasto, przez las, aż po kilkunastu minutach można było stanąć przed mostkiem wiodącym wprost na dziedziniec zamku.
Nie udało się wejść na wieżę, o tej porze zamkniętą dla turystów. Można było za to zobaczyć niewielki dziedziniec ze studnią i dwoma małymi armatami skierowanymi wprost na wieżę. Kolejne widoki pojawiały się, kiedy wchodziło się na taras. W okienkach migotał Poprad, błyszczały dachy i ściany domów, pensjonatów i hoteli. Dalej widać było trochę pól, potem lasy i górskie szczyty.
Z zamku roztaczał się widok na Muszynę i góry.Słońce oświetlało wieżę, która od zachodniej strony świeciła miodowym blaskiem. Było cicho i pięknie. Można było zamknąć oczy i tak zapisać na zawsze ten spacer w pamięci.
Wracając z zamku w kierunku kościoła zacząłem jednak zastanawiać się nad sensem tego spaceru, nad tym, co tak naprawdę zobaczyłem. I nagle przyszła mi do głowy myśl, że coś łączy metalicznego Jezusa z krzyża, który spotkałem na początku ulicy Kościelnej, z odrestaurowanym zamkiem muszyńskich starostów. Było to słowo „imitatio”, które w odniesieniu do krzyża oznaczało naśladowanie, pójście drogą Jezusa. W przypadku zamku oznaczało jedynie jakąś namiastkę tego, jak ów gmach mógł wyglądać. Jezus był przyszłością, zamek przeszłością.
Kiedy stanąłem już przed kościołem, słońce oświetlało postać Chrystusa. Zamek tonął w mroku. Jedynym miejscem, w którym mogło się schronić światło, był kościół.