Ile razy przyjdzie mi do głowy, że jest naprawdę źle, ktoś zdąży mi uświadomić, że może być gorzej.
Pani Kazia jest emerytowaną nauczycielką. Teraz jeździ na Zachód, konkretnie do Niemiec. Trochę dorabia ucząc dzieci polskiego. Spotkałem ją niedawno. – Co za czasy. Mówię panu – przywitała się kurtuazyjnie. Zagadnięta chętnie opowiada co słychać. Wcale z tego nie wynika, że „na zachodzie bez zmian”. Postęp postępuje.
„Mieszkam tam u jednej rodziny. Poproszono mnie, żebym wpuściła, a potem wypuściła pielęgniarza, który przyjdzie zmienić opatrunek. Przyszedł, ale długo nie wychodził. To zajrzałam do pokoju, a on rozmawia przez telefon. Kiedy skończył oświadczył, że musiał porozmawiać z mężem. Mężem? No, swoim mężem. Jest z mężczyzną w homoseksualnym związku od 17 lat, ale od dwóch są naprawdę szczęśliwi, bo zawarli małżeństwo, usłyszałam.
To jeszcze nic, ale zobaczyłam go w kościele, w albie, bierze Pismo Święte i idzie czytać lekcję w czasie Mszy św. To mnie trochę już zbulwersowało. Zaczęłam się zastanawiać: co się tutaj dzieje? Szczytem było, jak do komunii ustawiłam się w kolejce do tegoż pielęgniarza, który okazało się jest też szafarzem. Udałam, że rozwiązał mi się but, zrobiłam unik i poszłam przyjąć Ciało Pańskie od ciemnoskórego księdza, który stał obok. Po Eucharystii dowiedziałam się od tego kapłana, że on o wszystkim wie, i że to wszystko tu normalne i naturalne, bo wie pani: nie możemy nikogo dyskryminować. Wytłumaczył mi to aksamitnie”.
Pani Kazia mówi, że w czasie krótkiego pobytu napatrzyła się za wszystkie czasy. – Dobrze, że u nas w Polsce, w diecezji wszystko jeszcze po staremu. Ale to do nas dojdzie. Do Kościoła też. Będą zmiany – wieszczy pani Kazia. Arcybiskup Życiński mawiał, że „raczej mało znany jest jako prorok”. Pani Kazia chyba też nie ma w tej dziedzinie osiągnięć, które zwalają na kolana. Wolałaby się mylić. Nie tylko ona.