28 stycznia mija 10. rocznica największej katastrofy budowlanej w dziejach współczesnej Polski. Byli tam także ludzie z naszego terenu.
Obraz licheński i parasol ochronny
Kilkadziesiąt minut przed zamknięciem hali, około godziny 17.15, wśród gruchania gołębi, gwaru ludzi i wesołej muzyki nagle niektórzy usłyszeli dziwny odgłos.
- Jakby samolot nisko przelatywał. Taki był huk - opowiadają jedni. - Coś zatrzeszczało - dodają inni.
Jeszcze inni nic nie słyszeli, tylko zobaczyli, jak tony żelastwa, z bryłami lodu i mazią roztopionego śniegu spadają na betonową posadzkę hali. Na stoiska. Na ludzi.
- Kiedy zobaczyłem, że te wszystkie elementy konstrukcyjne hali łamią się, rozpryskują i to wszystko leci na nas, ukazał mi obraz Matki Bożej Licheńskiej. W bardzo dokładnych zarysach, ale jakby prześwitujący przez pergamin. To był ułamek sekundy, ale do dzisiaj pamiętam go bardzo wyraźnie - wspomina pan Marek.
Na stoisku razem z nim było kilka osób, współpracownicy, przyjaciel z Niemiec i Marcin Bochynek, były trener Górnika Zabrze. Wszystkim cudem udało się uniknąć śmierci. Jeden z elementów konstrukcyjnych zablokował spadający fragment dachu i stworzył nad nimi parasol ochronny wielkości 3–4 mkw.
Nie liczył, że przeżyje
- Leżąc pod zwałami gruzów, jakoś byłem pewien, że przeżyjemy. Oczywiście był strach. Zwłaszcza gdy słyszałem jęki ludzi. Nie wiedziałem, czy moi pracownicy żyją. Robiło się coraz zimniej. Zewsząd podchodziła woda. Te kilka godzin, które spędziliśmy uwięzieni pod halą, czekając na pomoc, były bardzo trudne. Przeżyliśmy, mieliśmy telefony komórkowe, przez które informowaliśmy, gdzie jesteśmy uwięzieni, ale tak naprawdę nikt z nas nie miał pewności, co jeszcze za chwilę się wydarzy - opowiada pan Marek.
Najwcześniej z nich wydostał się Bogumił Kozioł, jeden z pracowników firmy Marka Rzepki. - Ratownicy nie przychodzili po nas. W pobliskim supermarkecie kupił więc latarkę, wrócił i on wyciągał nas kolejno. Najgorzej było z moim kolegą z Niemiec, który miał dwie nogi zmiażdżone, najwięcej jęczał i wołał o pomoc. Chyba nawet nie liczył, że przeżyje - wspomina pan Marek.
Heinrich Renz miał połamane, zmiażdżone nogi, przeszedł 28 operacji w Niemczech i był wielokrotnie rehabilitowany. Dziś chodzi o kulach. Są i tacy, którzy nie chcą wspominać tych wydarzeń, mimo że przeżyli. Niektórzy przeszli załamanie nerwowe. Józef Wania z Przysietnicy koło Brzozowa od wypadku nie śpi w nocy dłużej niż 2 godziny.