Autor popularnych felietonów ukazujących się na łamach naszego tygodnika gościł wczoraj w Nowym Sączu.
- Bóg zatroszczył się o wszystkie moje sprawy. Będąc ojcem, nie muszę się napinać i robić Bóg wie czego. Bóg mówi do mnie: "Troszcz się o moje sprawy, a Ja zatroszczę się o twoje" - przekonywał wczoraj Franciszek Kucharczak zebranych w sali Przemienienia Pańskiego przy bazylice św. Małgorzaty w Nowym Sączu. - Oczywiście, nie chodzi o to, żebym cały czas spędzał w kościele, zaniedbując swoje dzieci, ale o właściwą hierarchię wartości.
Wypływa ona, jak tłumaczył, przede wszystkim z zawierzenia i zaufania Bogu. - Żeby moje ojcostwo nie było dziadostwem, muszę zawierzyć Bogu tych, których kocham - przekonywał. Kiedy w akcie zawierzenia oddamy swoje dzieci Bogu, to też On jest ich właścicielem. - Przecież ja nie panuję nad żadną chwilą swojego życia. Nie wiem, co się teraz dzieje w domu, ale czy mogę wykupić lepszą polisę dla swoich dzieci niż ta, że oddam je Jezusowi? Co mogę lepszego zrobić? - mówił dziennikarz "Gościa Niedzielnego". - Choćbyśmy wozili dzieci wozem opancerzonym do szkoły, to i tak nie możemy zagwarantować im bezpieczeństwa. Kiedy oddam je Panu Jezusowi, i to wynika z mojej deklaracji, to nie muszę się o nie bać. A nawet wiem, że On się upomni o nasze dzieci, kiedy się gdzieś kiedyś zagubią - dodał.
Spotkanie stało się także okazją do zakupu książki "Bóg lubi tych, którzy walczą" z autografem autora Beata Malec-Suwara /Foto Gość Franciszek Kucharczak zaznaczył także, że nie można być dobrym ojcem, jeśli nie jest się dobrym mężem. Równie ważne są relacje z naszymi rodzicami. - Nasze relacje z dziećmi są radykalnie inne niż ja miałem z moim ojcem, właśnie dlatego, że udało się przerwać ten przeklęty łańcuch, który wielu z nas ciągnie za sobą - mówił Kucharczak, zwierzając się ze swoich relacji z tatą. Bał się zostać ojcem, ale postanowił się modlić w tej sprawie.
Zaczął odmawiać koronki, Różańce, litanie, leżał krzyżem, nic tego dnia nie jadł. Modlił się w kółko i z ogromną determinacją. - Dopłynęła do mnie fala świadomości, usłyszałem głos, brzmiało to jak imperatyw: "Powiedz ojcu, że go kochasz"... i to było straszne. Tato był porządnym człowiekiem, ale coś między nami nie zagrało - zwierzył się felietonista.
Próbował wypierać z siebie ten głos. Nic to nie dało. Nie było rady, trzeba było zadzwonić. Rodzice spędzali ten dzień u rodziny w centralnej Polsce. Wydawało się, że przez telefon będzie łatwiej. Nie udało się za pierwszym razem, ale za drugim już tak...