Halina Mastalska z okazji Światowego Dnia Esperanto wspomina niezwykłą historię ludzi, którzy żyją ideą języka ponad podziałami.
Komunizm upadł. Nad Wisłą i nad Wełtawą żyło się lżej. Miloslav Šváček przyczynił się do odnowienia katolickiej sekcji Czeskiego Związku Esperantystów, zorganizował w Czechach trzy międzynarodowe kongresy. Przez 9 lat był nawet prezesem Międzynarodowego Stowarzyszenia Esperantystów Katolickich (IKUE).
Moja opowieść jest wielowątkowa. Po pierwsze, esperanto – idea znalezienia wspólnego języka z drugim człowiekiem, braterstwa z nim. Realizowała się pięknie, dopóki nie stanęła jej w poprzek bezduszność i przemoc komunistycznej władzy. Choć i wtedy samideanoj nie zawiedli. Po drugie, wolność Polski, swoboda wyznawania wiary – przybierały, czasem raniący, kształt sinusoidy. Po trzecie, Ojciec święty Jan Paweł II – pomagał pisać prosto na krzywych liniach komunistycznej rzeczywistości. I – po czwarte – On, Duch Święty… Wzywany – przychodził. Odnawiał oblicze ziemi. Tej. Polskiej. Ale również innej – podobnie cierpiącej, tęskniącej za tym samym.
Te cztery wątki nie rozwijały się równolegle. Splotły się z sobą. Trudno je rozdzielić. To różne akordy tej samej melodii. Wybrzmiewa w niej niezmienny lejtmotyw.
Přijď již, přijď, Duchu stvořiteli, Duchu smíření.
Přijď již a proměň svět náš celý v nové stvoření.
Duchu svatý, nás svou mocí v lásce obnovuj.
Nezanech nás bez pomoci, daruj pokoj svůj.
Słowa wciąż aktualne. Modlę się nimi od czasu do czasu. Zawsze po czesku.
A dzisiaj, kiedy językiem debaty i ulicy staje się wulgaryzm, marzę o Bożym esperanto, czyli języku miłości, który jednoczy ludzi ponad podziałami.