Halina Mastalska z okazji Światowego Dnia Esperanto wspomina niezwykłą historię ludzi, którzy żyją ideą języka ponad podziałami.
W połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku zainteresowałam się językiem esperanto. Mniej więcej w tym czasie warszawski biskup Władysław Miziołek powołał na krajowego duszpasterza polskich esperantystów pochodzącego z diecezji tarnowskiej ks. Józefa Zielonkę. Oddany kapłan i zapalony esperantysta połączył w jedno dwie swoje pasje i w Gostyniu koło Poznania w sanktuarium Matki Bożej Świętogórskiej zainicjował międzynarodowe rekolekcje dla esperantystów. Wnet z nich skorzystałam. Przez kilka lat z rzędu jeździłam na Świętą Górę, aby pogłębić swoją wiarę, pobożność i… znajomość języka esperanto. Chętnie też poznawałam nowych ludzi. To byli samideanoj – bratnie dusze, zjednoczone tą samą wiarą i tą samą ideą: chęcią przełamania dzielącej ludzi bariery językowej.
Popularność naszych spiritaj ekzercoj (ćwiczeń duchowych) rosła. Na Świętej Górze sala konferencyjna, przewidziana dla kilkudziesięciu osób, czasem musiała pomieścić setkę rekolektantów. Oprócz Polaków najliczniej przyjeżdżali Czesi i Słowacy – do Gostynia mieli w miarę blisko, a granicę czechosłowacko-polską mogli w tym czasie przekraczać bez paszportu. W naszym gronie znaleźli się też esperantyści – panie i panowie – z Rumunii, Węgier, Niemiec, Francji i ze Szwecji. Najbardziej utkwiły mi w pamięci dwie osoby. Jedną z nich był Francuz Roger Degrelle – uosobienie radości, pogody ducha i humoru; rzucały się też w oczy jego nienaganna sylwetka i gustowny strój. Gdy zobaczyłam go przy ołtarzu jako celebransa, byłam mocno zaskoczona.
Jeszcze większą uwagę przyciągał trzydziestoparoletni Czech Miloslav Šváček. Dla nas po prostu Milosz. Wzbudzał zainteresowanie swoją modlitwą. Modlił się klęcząc, ale w tej pokornej postawie było coś ze swobody, naturalności. Czego najwięcej dało się wyczytać z jego twarzy? Czci? ufności? bliskiej zażyłości z Bogiem? Podpatrywałam to Miloszowe rozmodlenie. Słuchałam jego spontanicznych porannych i wieczornych modlitw, wypowiadanych szczerze, głosem ciepłym i spokojnym, pozbawionym egzaltacji. Uczyłam się modlić od niego. Nigdy wcześniej nie widziałam młodego świeckiego mężczyzny modlącego się w taki sposób. Przychodziło mi do głowy, że może jest księdzem, a z ważnych powodów musi ukrywać ten fakt. Ale nie! Na rekolekcje przyjechał z żoną, notabene Polką, poznaną dzięki esperanto.