Przyjście Pana z równoczesną nieznajomością daty tego przyjścia kształtowało postawę i duchowość chrześcijańską.
Starzejący się świat
Świat, w którym żyli chrześcijanie, uważany był za nietrwały i przemijający, a w dodatku pełen różnego rodzaju gnębiących go nieszczęść. Taka była generalna wizja świata, dominująca nie tylko wśród wczesnochrześcijańskich autorów i duszpasterzy. Patrząc na otaczający świat mówiono o jego starości. Jak napisze znawca tego okresu, idea starzejącego się świata pojawiająca się w literaturze chrześcijańskiej, była „głęboko zakorzeniona w umysłach wszystkich”, a inspirowana była tradycją biblijną oraz filozoficzną[1]. Była to pewna wizja świata, stosunkowo popularna w całym ówczesnym społeczeństwie. Chrześcijańska myśl wpisywała się w tym przypadku w dość charakterystyczny dla starożytności nurt myślowy, zgodnie z którym to, co ma początek, musi mieć też swój koniec. W przypadku świata ilustracją tego poglądu było opowiadanie o następujących po sobie okresach, z których każdy następny był gorszej jakości od poprzedniego. Dość powszechnie mówiono o trzech okresach, poczynając od złotego, poprzez srebrny, aż do żelaznego, który już nie miał mieć kontynuacji. Inną ilustracją tej wizji było odwołanie się do „schematu biologicznego”, zgodnie z którym świat, podobnie jak człowiek, miał swoje dzieciństwo, później młodość i wiek dojrzały, a wreszcie osiągnął starość.
Myśl o „starzejącym się świecie” pojawiła się relatywnie wcześnie w literaturze chrześcijańskiej. Już u Cypriana została ona wyraźnie sformułowana. Melancholijnie zaważył on: „Taki wyrok zawisł nad światem, takie jest prawo Boga, by wszystko, co powstało, upadło, co wzrosło, postarzało się, co silne osłabło, co wielkie stało się małym, a gdy osłabnie i zmaleje, skończyło się”[2]. Jednym słowem: „świat się starzeje” i „wszystko na świecie zaczęło się kończyć, gdy już sam cały świat znajduje się w upadku i przy końcu”[3]. Ta, można by rzec, pesymistyczna była charakterystyczna dla całego tego okresu. Ponad sto pięćdziesiąt lat po św. Cyprianie, inny afrykański biskup i myśliciel, św. Augustyn z Hippony w kazaniu powie: „Świat ginie, starzeje się, ustaje, trudzi się wyczerpany starością […] Jest jak człowiek, który się rodzi, wzrasta, starzeje”[4]. Starość jest siłą rzeczy oznaką naturalnego kresu. W przypadku świata mówimy o jego końcu. Spodziewano się tego, a nawet pojawiały się próby określenia jego daty.
Przekonanie o rychłym końcu świata wzmacniały periodycznie nawiedzające świat kataklizmy i klęski naturalne. Do tego dochodziła degrengolada życia społecznego. Wspomniany już biskup św. Cypriana, pisał: „maleje i na siłach opada na niwach rolnik, na morzu żeglarz, żołnierz w obozie, niewinność na rynku, sprawiedliwość w sądzie, zgodność w przyjaźni, w sztukach doświadczenie, karność w obyczajach”[5]. Minęło prawie sto pięćdziesiąt lat i w Mediolanie, św. Ambroży z całym przekonaniem pisze, że „koniec świata” („consumatio saeculi”) zapowiadany przez Chrystusa jest rzeczywiście bliski, bo jak nigdy wcześniej widoczne stały się znaki zapowiadające jego nadejście: „Nikt bardziej niż my nie stał się świadkiem niebieskich słów, że koniec świata nas zastanie. O iluż to wojnach i bitwach słyszymy […] Jakiż głód dotknął wszystkich, zarazy ludzi i zwierząt, tak, że nawet jeśli nie doświadczamy wojny, to klęski naturalne zrównały nas z tymi, co jej doświadczają. Ponieważ żyjemy przy końcu świata, zauważamy poprzedzające go słabości świata”[6]. Inni duszpasterze w jeszcze dramatyczniejszych słowach odmalowywali grozę zjawisk wieszczących nadchodzący koniec świata.
Tę wizję ubierano niekiedy w teologiczne szaty. Św. Augustyn historię świat łączył z biblijnym opowiadaniem o stworzeniu świata w ciągu sześciu dni. Zgodnie z taką egzegezą, od czasu przyjścia Chrystusa, świata znalazł się w szóstym dniu i pozostało mu już tylko czekać na rychły koniec[7]. Koniec świata już nie przerażał, bo jawił się jako coś przewidzianego przez Boga. Wielokrotnie nawet pojawiały się grupy chrześcijan, które wręcz oczekiwały tego dnia, bo z nim wiązała się nadzieja nadejścia pełni królestwa Bożego. Były sytuacje, kiedy te oczekiwania przybierały wręcz szokujące formy[8].
Dodać przy tym wypada, że nawet Kościół, choć jest Ciałem Chrystusa, nie był wcale postrzegany jako wolny od udręk. Doskwierały one nawet dobrym chrześcijanom i to ze strony ludzi Kościoła. Augustyn, komentując słowa Psalmu „Wysłuchaj Boże, mojego błagania […] Z krańców ziemi wołam do Ciebie” (Ps 61,2), zgodnie z przyjętą przez siebie zasadą hermeneutyczną, dostrzega w tych słowach wołanie Ciała Chrystusowego czyli Kościoła, który doznaje udręk z trzech powodów. Woła on do Boga, bo: „Udręczone jest serce moje […] i trudzę się pośród pokus i zgorszeń. Nienawidzą mnie poganie, gdyż zostali zwyciężeni; zasadzki zastawiają heretycy ukryci pod płaszczem imienia chrześcijańskiego; wewnątrz samego Kościoła zboże cierpi przemoc ze strony plew”[9]. Kres tym udrękom położy dopiero przyjście Chrystusa i ostateczne oddzielenie świętych członków Kościoła od wszystkich „plew”, czyli grzesznych jego cząstek.
W tej sytuacji, koniec świata zapowiadany w Ewangelii, nie budził lęku. Wydawał się wręcz czymś naturalnym. Nadzieja zaś królestwa niebieskiego rodziła chroniła przed popadaniem w przygnębieniem w obliczu zwłaszcza klęska naturalnych i społecznych.