Przyjście Pana z równoczesną nieznajomością daty tego przyjścia kształtowało postawę i duchowość chrześcijańską.
Życie w „cieniu śmierci”
Innym egzystencjalnym doświadczeniem, wspólnym dla wszystkich ludzi żyjących w tamtym – i nie tylko w tamtym – czasie, jest świadomość kruchości ludzkiego życia i konieczność śmierci. Wprawdzie myśl o przemijaniu można odsuwać, ale rzeczywistości to nie zmienia. Od tej konieczności nie było wyjątków. Świadomość końca życia i niepewność związana z tym, co po niej, kładły się cieniem na egzystencji każdego mieszkańca Cesarstwa. Te przykre odczucia pogłębiało doświadczenie cierpienia, niemożliwość zrealizowania własnych pragnień. W przypadku ludzi o nieco wrażliwszym sumieniu dochodziła do tego przykra świadomość ułomności ludzkiej natury. Nietrwałość rzeczywistości, w której żyje człowiek była doświadczeniem, które nie do wszystkich jednakowo przemawiało. Nie chroniło przed zachłannością i próbą nasycenia się tymi przemijającymi dobrami, często bez liczenia się z kosztami. Pogoń nawet za chwilowym dobrobytem, bez oglądania się na sposób jego zdobycia, skutkuje jakże często nieliczeniem się z zasadami moralnymi, z drugim człowiekiem. Odwołanie się do godności ludzkiej, a nawet groźba kary nie były wystarczającymi hamulcami dla ludzkiej chciwości, cielesnej pożądliwości, czy pragnienia przyjemności. Gorączkowe próby nasycenia się mogą być podsycane przykrą świadomością kondycji ludzkiego życia. Takie odczucia miał i ma każdy człowiek, choć nie każdy i nie zawsze nad tym się zastanawia.
Chrześcijanie tak jak wszyscy tej powszechnej rzeczywistości nie tylko doświadczali, ale to doświadczenie czynili przedmiotem ciągłej refleksji. Przywoływanie pamięci o śmierci było nieodzownym elementem zwłaszcza duszpasterskiego nauczania. Często odwoływano się do myśli wyrażonej w słowach Psalmu o chodzeniu „pośrodku cienia śmierci” (Ps 23,4), bo jak twierdzi św. Augustyn: „Nawet wtedy gdy kroczę pośrodku tego życia” to zawsze jest ono tylko <cieniem śmierci>”[10]. W pierwszym rzędzie chodziło o śmierć fizyczną, bo chrześcijanie znali również pojęcie „śmierci wiecznej”. O ile ta pierwsza dotyka każdego człowieka i jest nieunikniona, to właśnie wiara w rzeczywistość eschatologiczną pozwalała uniknąć tej drugiej. Nawiązując do śmierci fizycznej św. Augustyn w jednym ze swoich kazań tak charakteryzuje życie człowieka: „Poznajemy te dwie rzeczywistości w naszym życiu: początek i koniec, narodzenie i śmierć. Narodzić się to rozpocząć trudy, umrzeć to powędrować w nieznane”[11]. To właśnie w tym „nieznanym” świecie może grozić śmierć wieczna, rozumiana jako potępienie. Lęk przed śmiercią fizyczną jest zrozumiały, jakkolwiek w wizji chrześcijańskiej był on relatywizowany, w odróżnieniu od lęku przed śmiercią wieczną, który duszpasterze starali się potęgować. „Bój się śmierci wiecznej, nie przejmuj się doczesną” głosił św. Augustyn[12]. Z takimi ostrzeżeniami spotykamy się często w tekstach patrystycznych. Słyszano je w kazaniach, czytano o nich w traktatach. Na czym ta śmierć polega, porozmawiamy o tym w następnym wykładzie.
Życie doczesne jest ograniczone nie tylko śmiercią, stanowiącą dla niego wspomniany cień. Całe życie ludzkie ze względu na różnorodne udręki z nim związane, naznaczone jest kruchością i ograniczonością, o różnorodnym charakterze i bardzo różnorodnym stopniu dolegliwości. Na trudności z nim związane składają się zwykłe fizyczne utrapienia, których lista jest bardzo długa i wymienianie ich mija się z celem. Zwracają na to uwagę bardzo często autorzy wczesnochrześcijańscy. Odwołują się oni do utrapień najczęściej spotykanych, albo też aktualnych w danym momencie. U wielu ludzi rodzi się pod ich wpływem pytanie o źródło tego stanu rzeczy. Chrześcijanie mieli na to odpowiedź wynikającą z Objawienia. W opinii Orygenesa „czas teraźniejszy jest czasem wysiłku i trudu”, bo teologicznie rzecz biorąc jest to królestwo śmierci i diabła, który za tym stoi[13].
Wobec tej rzeczywistości panuje równość. Chrześcijanin, przez fakt przynależności do Chrystusa, nie jest uwolniony od życiowych udręk. Przypominał o tym na wschodzie Orygenes: „Dopóki przebywamy na tym świecie, doznajemy wszystkiego razem z innymi. Sprawiedliwy i grzesznik razem uczestniczą w katastrofie na morzu, mają jednakowe ciało i podlegają jednakowym warunkom materialnym”[14]. Tak samo na Zachodzie uczył św. Cyprian: „Jak długo jesteśmy tu na świecie […] dopóki to, co się psuje nie oblecze się w niezepsuwalność, a śmiertelne nie otrzyma nieśmiertelności […] dopóty niedogodności ciała są nam wspólne z rodzajem ludzkim”[15]. Co więcej, jego zdaniem sytuacja chrześcijan jest trudniejsza, bo: „niech chrześcijanin wie i o tym niech będzie przekonany, że więcej niż inni musi się męczyć na świecie, że bardziej musi walczyć z diabłem”[16]. Skoro tak, to nie dziwi wątpliwość św. Augustyna, czy „przepełnione tylu tak dotkliwymi niedolami życie, w ogóle można nazwać życiem to, co jest raczej śmiercią”[17]. Z tego powodu nawet fizyczna śmierć zdaje się czasem wybawieniem. Św. Ambroży tak to widział: „jeżeli życie jest trudem, to śmierć będzie uwolnieniem od niego, jeżeli życie jest bólem, to śmierć na niego lekarstwem”[18].
Chrześcijanin dostrzegał jeszcze inny wymiar tych trudności i życiowych dolegliwości. Zwracał uwagę na aspekt moralny. Człowiek rozdarty między pragnieniem dobra, a poczuciem niemocy w jego realizacji. Staje w obliczu prób moralnych, często wydaje się ponad jego siły. W tym sensie można tę sytuację krótko skwitować: „Całe życie człowieka jest pokuszeniem”[19], czyli okresem zmagań się z moralnymi wyzwaniami. Uzasadnienie dla takiej tezy, inny z autor starożytnych, znalazł w znanej mu wersji Pisma Świętego. Tłumaczył zatem: „całe życie jest pokusą, jak głoszą Księgi święte tam gdzie napisano: <Czyliż życie ludzkie na ziemi nie jest pokuszeniem?> (Jb 7,1). Niemałą bowiem karą jest już sam brak mądrości i doświadczenia”[20]. W tym świetle jak widać zupełnie nowego znaczenia nabierają udręki związane z doczesnym życiem. W żadnym przypadku nie może ono być bez prób i pokus[21]. To dlatego trzeba nam wciąż powtarzać słowa modlitwy: „nie wódź nas na pokuszenie”. Mimo wszystko pokusy te wystawiają człowieka na tak wielkie niebezpieczeństwo, że św. Ambroży w ich obliczu odważy się powiedzieć „śmierć to koniec grzechów”[22]. Słowa te padają z ust biskupa, który dbał o pewną elegancje i wcale nie był jakimś radykalistą. Jakkolwiek więc można te udręki zracjonalizować i znaleźć ich pozytywne znaczenie, a tym samym pożytek, to nie mniej jednak stanowią one utrapienie i obdzierają egzystencję ludzką z radości i beztroski.
Wszystkie te trudności i uprzykrzenia są znikome jeśli się na nie spojrzy z perspektywy życia wiecznego. Wraz z jego nadejściem nie tylko się skończą, ale tam można się spodziewać zaspokojenia wszystkich pragnień i tęsknot ludzkiego serca. Tym samym nadzieja wieczności kształtuje życie chrześcijanina, doskonaląc jego wiarę i miłość, bo: „Doskonała bowiem wiara i miłość mieszkają w nas poprzez nadzieję życia wiecznego”, powtarzał za św. Pawłem autor Listu Barnaby[23], już w drugim wieku. Natomiast pod koniec epoki patrystycznej kaznodzieja powie krótko: „Chrześcijanin żyje w nadziei szczęścia wiecznego”[24]. Tan nadzieja usuwa lęk przed śmiercią i nadaje sens wszystkich wysiłkom w realizacji dobra, mimo różnorodnych przeciwności.