Łukasz Kornaś dopiero co wrócił ze Lwowa, dokąd pojechał autokarem wypakowanym po brzegi pomocą. Teraz jedzie do Żółkwi.
Pan Łukasz jest kierowcą autobusu w prywatnej firmie. Od kilku lat jeździ z grupami turystycznymi na Ukrainę jako kierowca i przewodnik.
Pokazywał ludziom Lwów, Truskawiec, Sambor, piękną zachodnią Ukrainę. Poznał tam wielu wspaniałych, związanych z Polską, ludzi. Zakochał się we Lwowie, który jest dla niego niezwykłym miastem.
- Kiedy usłyszałem o wybuchu wojny, byłem jak otępiały. Myślałem wciąż o poznanych tam ludziach, znajomych, przyjaciołach. Wspólnie z żoną postanowiliśmy coś zrobić, żeby im pomóc. Już w sobotę 26 lutego pojechałem do Przemyśla, stamtąd przywiozłem już kilku uchodźców, głównie jednak byłem tam rozeznać sytuację. Rafał Grabarz, szef firmy, w której pracuję, pozwolił mi zabrać autokar i pojechać, ale już nie na granicę, lecz do Lwowa. Nie posłuchałem zaleceń, by tego nie robić. Po prostu czułem wewnętrzny imperatyw, żeby tam być, na miejscu, w mieście, które pokochałem - mówi wolontariusz.
Z pomocą...Razem ze swoją żoną postanowił zorganizować zbiórkę żywności i rzeczy. - Na sygnał, że jadę z pomocą, odpowiedziało wiele osób prywatnych, firm i samorządów. Sieć „Groszek”, apteka z Gnojnika, fejsbukowa grupa „Lepsze Brzesko”, OSP w Przyborowie, Łękach i Szczepanowie. Kolega Marcel z Brzeska, który produkuje poduszki i kołdry, podarował nam ich mnóstwo. Kiedy żołnierze we Lwowie zobaczyli, co wieziemy, prosili nas, żebyśmy poduszki i kołdry zostawili dla ich kolegów w okopach, żeby mogli na czym głowę oprzeć. Ludzie przynosili rzeczy pod kościół Bożego Miłosierdzia i do remizy w Przyborowie. Teraz zbieranie koordynują samorządy miasta, gmin i starostwa w Brzesku. Widać w tym dobrą współpracę. Mamy wsparcie firm: Azotów, Pagenu i innych. W nasze ślady poszli także inni przewoźnicy. Canpack z Brzeska ewakuował swoich pracowników z Jaworowa, zabierając przy okazji też uchodźców. Inni przewoźnicy z Wojnicza zawieźli za granicę dary zebrane w tym mieście - opowiada pan Łukasz.
Poduszki i kołdry na dobry sen w niespokojne noce.Udało mu się dotrzeć z pomocą do Lwowa. - Po drodze widziałem rosnące kolejki ludzi w samochodach i idących później pieszo do granicy z Polską. W samym Lwowie usłyszałem syreny, zobaczyłem barykady i zasieki, ochotników zajmujących się pomaganiem, żołnierzy, i puste ulice. Tym razem nie mogłem zobaczyć wieży telewizyjnej, przed wojną rozświetlonej, a teraz pogrążonej w ciemności. Na dworcu kolejowym, który zwyczajnie jest zatłoczony, teraz było naprawdę mnóstwo ludzi, z walizkami, tobołkami, kobiety z dziećmi, których odprowadzali mężowie, sami zostając w mieście. Słyszałem płacz, w oczach widziałem załamanie, niepewność. Dostrzegłem biedę, którą było widać chociażby po tym, co ludzie ze sobą mieli i zabierali w drogę. Wzięliśmy ze Lwowa 60 osób. Tylko 20 z nich miało walizki, inni, poza dokumentami, nie zabrali nic. Przywieźliśmy głownie matki z dziećmi i trzech mężczyzn, dwóch inwalidów i jednego ojca wielodzietnej rodziny. Państwo pozwoliło mu wyjechać, żeby mógł zająć się swoją rodziną - mówi wolontariusz. Opowiada o tym 2 marca, niemal tuż po powrocie i… przed kolejnym wyjazdem.
We Lwowie.- 3 marca jedziemy do Żółkwi z pomocą dla sióstr zakonnych i ich podopiecznych. Zawozimy też mąkę i drożdże do Lwowa, bo tam nie ma z czego piec chleba. Z powrotem zabieramy ludzi, którzy chcą przyjechać do Krakowa i innych miast. Wiem, że do Borzęcina przyjechała już grupa osób, w tym kobieta w zaawansowanej ciąży, która ma w tych dniach rodzić. Niesamowity jest odzew ludzi na naszą akcję. Stworzyła się już baza około 50 miejsc noclegowych w mieszkaniach prywatnych. Ci, którzy nie mają takiej możliwości, chcą nawet zapłacić za takie noclegi w hotelach - podkreśla pan Łukasz.
Jeśli ktoś chce wspomóc przewóz uchodźców, może to zrobić TUTAJ.