Schronienie znaleźli u 7 miejscowych rodzin, m.in. u miejscowego organisty. Mówi, że jako chrześcijanin inaczej postąpić nie mógł.
Na prośbę proboszcza Korzennej ks. Tadeusza Sajdaka chęć przyjęcia uchodźców wojennych z Ukrainy zgłosiło dotychczas 9 rodzin z parafii.
W domach siedmiu z nich oni już mieszkają, m.in. czteroosobowa rodzina z Umania znalazła schronienie u miejscowego organisty Pawła Koisa.
- To babcia, matka i dwoje dzieci w wieku 11 i 15 lat. Jechali do Polski cztery dni w trudnych warunkach. Ksiądz proboszcz wyjechał po nich przedwczoraj w nocy do Krakowa i on ich tu przywiózł. Byli przerażeni tym, dokąd jadą i gdzie trafią. Dzisiaj już czują się lepiej, bardziej bezpiecznie, ale też żyją tym, co na Ukrainie się dzieje i czego sami tam doświadczyli, słysząc syreny, bombardowania, uciekając do schronu. Matka mówi, że w cztery dni schudła 7 kg. Świat im się w ciągu paru dni zawalił - opowiadał nam wczoraj pan Paweł, u którego w domu od dwóch dni mówi się po polsku, ukraińsku, rosyjsku i angielsku.
- Są przy tym bardzo serdeczni. Wciąż mówią, że nie chcieliby być zawadą. Pytali, czy nie baliśmy się przyjąć pod swój dach obcych ludzi, ale to oni są o wiele bardziej przerażeni - opowiada organista.
Mówi, że jako chrześcijanin inaczej postąpić nie mógł. Dla niego przyjęcie uchodźców do domu w czasie Wielkiego Postu ma dodatkowy wymiar jałmużny, bo ta to nie tylko ofiara wrzucana do puszki, ale okazanie serca drugiemu człowiekowi, wyciągnięcie do niego pomocnej dłoni.
Pan Paweł ma czwórkę dzieci. Jest organistą, prowadzi duże gospodarstwo i pracuje także jako operator koparki. Po Mszy św. wieczornej nie idzie do domu, ale śpieszy się jeszcze do pracy. Nieraz gościł pod swoim dachem obcych ludzi. Opowiada, jak raz jego mama zadzwoniła do Radia Maryja, że może przyjąć biedne rodziny na wypoczynek. Telefon się zablokował, tak wielu ludzi chciało przyjechać.
- Wówczas w ciągu jednego roku odwiedziło nas ponad 50 osób. Dzisiaj moja mama ma prawie 70 lat, mieszka w sąsiedniej wiosce, na Mogilnie, i opiekuje się 18-letnią niepełnosprawną dziewczyną, której mama, nauczycielka, bardzo młodo zmarła, a ojciec ją zostawił - opowiada pan Paweł, który miłości do bliźniego uczył się od swojej mamy. Dziś daje przykład swoim dzieciom.
Czytaj także: