- Bo o to chodzi, żeby biskup czy ksiądz nie był nigdy tym, który przynosi stres czy strach, ale był tym, który przynosi ulgę. I ważne, żeby nie był traktowany w uprzywilejowany sposób - mówi bp Artur Ważny.
Dziś kolejna część zapisu spotkania, które odbyło się w tarnowskiej "Alegorii" gdzie w ramach Tarnowskiego Klubu Dyskusyjnego gościem spotkania pod tytułem "Skandal Kościoła?" był bp Artur Ważny.
Zapis pierwszej części zamieściliśmy tu: Skandal Kościoła cz.1. Rozmowę z bp. Arturem prowadził tarnowianin, red. Marcin Pulit, wieloletni prezes Radia Kraków.
Marcin Pulit: Zgadzam się w pełni, że klerykalizacja jest bardzo dużym problemem, tylko, że nie widać na razie w polskim Kościele, że sam Kościół chciałby coś z tym szkodliwym zjawiskiem zrobić. Kiedy podnosi się argumenty o uprzywilejowanej pozycji czy duchowieństwa czy Kościoła katolickiego to raczej słychać oburzenie ze strony większości hierarchów, którzy traktują to jako atak na Kościół, atak na religię. Mamy cały czas syndrom oblężonej twierdzy, walki o przywileje i zakres władzy, żeby była jak największa. Nie widzę w Kościele w Polsce jakichś pomysłów, żeby sobie z tym klerykalizmem poradzić.
Bp Artur Ważny: Myślę jednak, że Kościół sam zaczyna sobie z tym radzić, mam na myśli wiernych, choć może w Polsce jeszcze nie do końca. Ale to się zaczęło zmieniać. Papież Franciszek widzi problem w całym Kościele, i dlatego rozpoczął proces synodalny, który u nas w polskim Kościele nie jest za bardzo jeszcze rozwinięty, obecny, a nawet chciany, przez wiernych i duchowieństwo. Może to kwestia braku doświadczenia. Robiono niedawno badania pytając ludzi o to, jaki mają wpływ na to, co dzieje się w ich parafii. 7 procent uważa, że ma wspływ. Pytano też kto chciałby mieć wpływ na to co dzieje się w parafii. 11% chciałoby mieć wpływ. Co to znaczy? Że ci, którzy chcieliby mieć wpływ, taki wpływ mniej więcej mają. Wielu, z różnych względów, nie chce się angażować. Proces synodalny pokazuje, że ważne, żeby stawiać pytania, żeby stawiać wymagania biskupom, księżom, żeby odzierać z tej wyjątkowości. Kiedy bierzmuję, śmieję się czasem z młodymi, i mówię, że w moim życiu karierę od pewnego czasu robi słowo „ekscelencja”. Zawsze proszę o jakiś zamiennik tego słowa. W Częstochowie podeszła do mnie pani, która mówi, że znalazła zamiennik. Jaki? Espumisan. Nie mam telewizora, nie oglądam reklam, więc nie wiem co to jest, a więc proszę panią, by mi powiedziała co to. „To jest środek, który przynosi ulgę”. I to mi odpowiada, bo o to chodzi, żeby biskup czy ksiądz nie był nigdy tym, który przynosi stres czy strach, ale był tym, który przynosi ulgę i żeby nie był traktowany w uprzywilejowany sposób. To jest trudne, ale to już się dzieje.
To co ksiądz mówi o tym, że 11% ludzi chciałoby mieć wpływ na to, co dzieje się w ich parafii jest bardzo ciekawe i ten niski wskaźnik może bierze się z tego, że ludzie sami nie wierzą w to, że taki wpływ mogliby mieć. W diecezji tarnowskiej działają rady parafialne, ale poza tym że są, to moim zdaniem, nie mają absolutnie żadnego realnego wpływu na to, co się dzieje i to uważam jest jedną z przyczyn, że te skandale w Kościele wybuchają, nie są do końca rozliczane, wyjaśniane. Struktura naszego Kościoła jest bardzo niejasna i mało transparentna, w tym sensie, że wierni nie mają realnej kontroli nad swoimi biskupami, księżmi. Często wiedzą o bezeceństwach, które wyprawia na przykład jakiś proboszcz, ale cały czas się go boją. Boją w sensie trochę magicznym. Ja to tak interpretuję, że ten ksiądz ma władzę, że od niego zależy czy w tej poświęconej ziemi zostaną pochowani, czy od niego może nawet zależy, czy oni jednak zostaną zbawieni, a po drodze przecież trzeba sakramenty „pozaliczać”, a tym się trzeba wszak wykazać, bo Pan Bóg sprawdzi wszystkie pieczątki i co, jeśli ich nie będę miał? Oczywiście ironizuję, ale takie trochę magiczne myślenie funkcjonuje wśród polskich katolików. Co zrobić, by tę strukturę kościelną uczynić bardziej transparentną? Co rozbić, by ludzie mieli poczucie, że mają wpływ na to, co dzieje się na ich parafii?
Tu chodzi o zmianę mentalności, a to wymaga czasu, żeby ludzie zechcieli się zaangażować. Nie chcę stawiać tu siebie za wzór, ale kiedy byłem proboszczem, to na przykład sprawy ekonomiczne mieli w ręku moi świeccy parafianie. Dla mnie było to wygodniejsze, bezpieczniejsze, jaśniejsze. Świeccy mają tu lepsze doświadczenie i kwalifikacje. To, że bywa gdzieś inaczej, to jest pokłosie sądzę dawnych czasów, kiedy była często tzw. podwójna kasa, z myśleniem, że tak trzeba, bo nam braknie, nam nie wystarczy. Taka mentalność jeszcze została. To jest także jak sądzę problem wiary, bo Pan Jezus mówi, że jak będziemy dbać o Królestwo Boże, to wszystko inne będzie nam przydane, a my w to nie wierzymy, wolimy własnym sumptem zadbać pewne sprawy, niż powierzyć je Bogu. Powinniśmy, uważam, wracać do modelu, który Jezus ustanowił i na nim się wzorować. To jest być może problem decyzji biskupów, ale wymaga znów zmiany mentalności.