Drugi konwój humanitarny dotarł do Szczawnicy z pomocą ukraińskim uchodźcom. Tym razem z Sewilli.
To już drugi konwój humanitarny, który w ostatnim czasie dotarł z Hiszpanii do Szczawnicy, by nieść pomoc uchodźcom z Ukrainy.
Niezależne od siebie akcje charytatywne zbiegły się w czasie. Ledwo wyjechali wolontariusze z Alicante, w kilka godzin później podmienili ich ochotnicy z Sewilli. Tym razem ośmioma dużymi samochodami przyjechało szesnaście osób.
Kto był inicjatorem tego przedsięwzięcia? - Wiadomość o wojnie w Ukrainie - opowiada szczawnicki proboszcz ks. Tomasz Kudroń - poruszyła wiele serc i skłoniła wrażliwych ludzi do natychmiastowego działania. Z pomocą pospieszyli działacze Excmo. Ateneo de Sevilla, słynnego stowarzyszenia kulturalnego założonego w 1887 roku. Wsparli ich członkowie stowarzyszenia o nazwie „Raid Solidario”. Obie te grupy od lat łączy wspólna pasja: organizowanie w Sewilli Orszaku Trzech Króli. - A warto tak na marginesie dodać - zaznacza ksiądz proboszcz - że jest to impreza gromadząca tysiące ludzi, bierze w niej udział około 40 ruchomych platform, uczestniczą reprezentanci miasta, orkiestry i szkoły. - „Raid Solidario” gromadzi sympatyków samochodów 4x4, którzy są nastawieni na pomoc w odległych i trudno dostępnych miejscach. Współpraca tych dwóch stowarzyszeń zaowocowała licznymi misjami humanitarnymi, głównie w Północnej Afryce. Teraz postanowiono pomóc Ukrainie.
Dawna znajomość przetrwała próbę czasu
Jak to się stało, że członkowie „Raid Solidario” przyjechali akurat do Szczawnicy? Cóż, różne są drogi, którymi chadza Boża opatrzność. Tym razem jej narzędziem stał się nasz ksiądz proboszcz Tomasz Kudroń, który jako młody kapłan przez pięć lat studiował w Hiszpanii. W czasie swojego pobytu w Pampelunie poznał skrzypka Stefana Zygadłę - obecnie na stałe mieszkającego w Sewilli. Dawna znajomość przetrwała próbę czasu. A ponieważ pan Stefan znał kogoś z sewilskiego Ateneum, wpadł na pomysł, by o pomoc logistyczną w przekazaniu darów dla Ukrainy poprosić swojego przyjaciela. Skontaktował więc z sobą księdza Kudronia i koordynatora konwoju humanitarnego Juanjo Tabernero. Co ustalili obaj panowie? Otóż Hiszpanie mieli przywieźć kilkaset kilogramów towarów zebranych głównie za pośrednictwem Excmo. Ateneo de Sevilla, Ukraińskiego Kościoła Ortodoksyjnego św. Klary oraz pochodzących od różnych innych ofiarodawców w Sewilli. Pakunki zawierały materiał chirurgiczny, sanitarny, higieniczny, leki, żywność długoterminową, koce i odzież termiczną. Członkowie „Rajdu Solidarnego” mieli udostępnić swoje pojazdy, poświęcić swój czas i wyłożyć część pieniędzy na tę daleką (niemal 4 tysiące kilometrów w jedną stronę) i kosztowną wyprawę, dofinansowali ich różni wolontariusze.
Ksiądz proboszcz miał zapewnić nocleg uczestnikom konwoju oraz zorganizować rozładunek, segregację rzeczy i dostarczenie ich potrzebującym - zarówno uchodźcom zamieszkałym w Szczawnicy (ponad 500 osób), jak też Ukraińcom objętym działaniami wojennymi w Chmielniku - partnerskim mieście Szczawnicy. Oczywiście we współpracy z odpowiednimi parafialnymi i miejskimi stowarzyszeniami i służbami. Była jeszcze druga część misji zaplanowana przez Hiszpanów. W drodze powrotnej chcieli relokować do Hiszpanii grupę uchodźców - 30 osób. Nad logistyką tej drugiej części (przyjęcie w rodzinach, opieka prawna, pomoc u poszukiwaniu edukacji i pracy) czuwał również Ukraiński Kościół z Sevilli oraz stowarzyszenie Corazones Huérfanos (Serca Sieroce). Uzupełnieniem finansowym były wolne datki zbierane na specjalnym koncie.
- Przyznam - wyjawia ks. Kudroń - że chociaż chętnie zaoferowałem Hiszpanom pomoc, gdy chodzi o pierwszą część ich misji, co do drugiej potrzebowałem czasu, żeby zbadać to od strony prawnej. W momencie, gdy to uczyniłem, przynaglony bliźniaczą inicjatywą z Alicante, i byłem gotów podjąć się poszukiwania chętnych na wyjazd, Juanjo poinformował mnie w rozmowie telefonicznej, że moje oficjalne pismo z prośbą o pomoc zostało do Ateneum przyjęte, jednakże część relokacyjną biorą na siebie polscy jezuici z Krakowa.
Za walutę watykańską
Daleka podróż nie obyła się bez komplikacji. Koordynator Rajdu Juanjo cudem uniknął wypadku w Alpach - przyjechał z wybitym i następnie nastawionym obojczykiem. Na szczęście jego zmienniczką w samochodzie była, czuwająca nad bezpieczeństwem wyprawy, pielęgniarka - Maria Luisa, która zabrała stosowne leki i zastrzyki. Do Szczawnicy zagraniczni goście przyjechali zgodnie z planem - w poniedziałek wieczorem. Byli zdeterminowani, by w podróż powrotną wyruszyć następnego dnia rano.
Dzięki pomocy szczawnickich wolontariuszy, głównie z parafialnego oddziału Caritas - wspomina ksiądz proboszcz - udało się przygotować na nowo Dom Parafialny i zatroszczyć się o ciepłe jedzenie dla nich. Zdecydowałem się też na spotkanie z nimi, w czasie którego opowiedziałem im trochę o Szczawnicy, o relacjach polsko-ukraińskich i sytuacji bieżącej. Było to konieczne - mieli sporo pytań. Następnie przy pomocy Straży Pożarnej rozładowaliśmy konwój. Goście byli pełni uznania dla sprawności i ducha, w jakim się to dokonało. Specjalistyczna pomoc medyczna powędrowała od razu do remizy, skąd ma być przetransportowana do Chmielnika. Potem udaliśmy się na choćby krótkie spotkania z uchodźcami. Dziękujemy przy tej okazji p. Wojtkowi Hebdzie i właścicielom „Aleksandrówki” oraz p. Ani, „szczawnickiej” uchodźczyni z Kijowa za pomoc w zorganizowaniu spotkań, które zrobiły na gościach ogromne wrażenie (szczególnie spotkanie z matką dwójki dzieci, której zbombardowano dom). Przeżycia związane z trudami podróży, spotkaniami, ostrym dla mieszkańców Sewilli zimnem tamtej nocy wyciszyły się przy stole zastawionym domowym - jak to podkreślali goście - jedzeniem, dobrze nastrajała perspektywa rychłego wypoczynku. Obolały Juanjo miał jednak krótką noc. Okazało się, że jezuici z Krakowa nie znaleźli uchodźców chętnych na wyjazd do Hiszpanii. Zrodził się pomysł, by szukać ich w Warszawie. Przelotni goście odjechali ze Szczawnicy w dobrych nastrojach, otrzymawszy błogosławieństwo - każdy samochód indywidualnie.
Podróż nie potoczyła się jednak gładko. Okazało się, że jeden z samochodów - na szczęście volkswagen - ma awarię. Sześć samochodów kontynuowało jazdę, dwa czekały na stacji benzynowej za rzeką w Zabrzeży. - Zadzwoniłem do ks. Czesława Noworolnika do Łącka – opowiada ks. Kudroń - i dzięki jego pomocy udało się zorganizować lawetę i odtransportować niesprawny samochód do mechanika. Wielkie było zdziwienie Hiszpanów, gdy właściciel lawety nie chciał wziąć żadnych pieniędzy za swoją usługę. - Gratis - upierał się - tym, którzy pomagają, ja też chcę pomóc.
Nie mniejszym zdumieniem napełniło gości z Hiszpanii zachowanie mechanika, który naprawiał ich auto. Nie dość, że raptem w półtorej godziny uporał się z wymianą pompy i rozrządu, nie dość, że kupił części na własny koszt, ale również pracę wykonał gratis. Nalegania właściciela auta kwitował żartobliwie: - Przyjmuję tylko walutę watykańską. Zdezorientowanym pośpiesznie tłumaczył: czyli za „Bóg zapłać”.
Boża opatrzność i tak działa
Szczawnicki proboszcz i grupka Hiszpanów wykorzystali czas pobytu w Łącku na odwiedziny w miejscowej świetlicy parafialnej, gdzie uchodźcy z Ukrainy mają dom dziennego pobytu. Akurat przyjechała tam przedstawicielka fundacji „Sądeckie Serducho” i przywiozła ukraińskim dzieciom różne drobiazgi szkolne i spożywcze. Wskutek działania Bożej opatrzności to spotkanie zaowocowało transportem darów do szczawnickiej remizy oraz kontaktem naszego księdza proboszcza z przedstawicielami firmy „dr Oetker” – w perspektywie darmowa pizza dla 500 uchodźców w Szczawnicy. Był jeszcze regionalny obiad „U Klagów” i już naprawionym autem pełni wrażeń wędrowcy mogli podążyć do Warszawy i dołączyć do reszty grupy. Tam czekała ich niespodzianka - z deklarowanych 30 uchodźców została jedna osoba. Ojcowie jezuici byli bezradni - każda wiadomość z frontu, każdy telefon do męża, zmieniał sytuację. Musieli zostać jeden dzień dłużej.
Na szczęście mieli w ekipie Anię - z matki Ukrainki i ojca Kubańczyka - która mówiła też świetnie po angielsku. Znajomość trzech języków sprawiła, że przy pomocy polskich służb udało się im znaleźć na warszawskim dworcu kolejowym 24 osoby chętne do relokacji. Doświadczona 16 mogła wracać do Sevilli z 14 rodzinami i nadzieją realizacji planu.
Noclegi mieli zaplanowane w Dreźnie, Dijon i Walencji. Droga znów nie odbyła się bez przygód. Złe samopoczucie jednej starszej osoby sprawiło, że nie wystarczyła pomoc pielęgniarki. Podjęto więc decyzję o przewiezieniu uchodźcy - w towarzystwie Anny - samolotem z Francji do Hiszpanii. Ostatecznie wszystko się dobrze skończyło - bliscy oraz przedstawiciele rodzin, które miały zabrać gości do siebie, czekali na nich przy stadionie F.C Sevilla, jako że fundacja tego klubu też współpracowała w tej wyprawie. A zatem, wszystko szczęśliwie się zakończyło i nie zabrakło futbolowego akcentu, jak na Hiszpanów przystało.
Czytaj także: