Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Jak feniks z popiołów

Miejscowa świątynia ma i skrywa przed ludźmi sporo tajemnic.

Jednym z pierwszych zaskoczeń, przynajmniej dla osoby, która odwiedzi parafię po kilku latach, będzie fakt, że... nie pozna kościoła. Kilkanaście lat temu utrwalały się w pamięci żółtawo pomalowane drewniane szalowania ściany i nagryzione zębem czasu blaszane pokrycie dachu. Dziś trudno poznać ten budynek.

− Można powiedzieć: „Nie ten kościół” i byłaby to w sumie prawda. Trudno go dziś poznać, bo zmienił się bardzo od czasu, kiedy na przykład w deszczową pogodę trzeba było trzymać nad organistką parasol, bo lało się jej za kołnierz. Stan kościoła był bardzo zły – przyznaje Jan Strzała, kościelny machowskiej świątyni, który od długich lat jest zaangażowany w proces renowacji kościoła. Kiedy w 2012 roku zaczynali remont, od ponownego posadowienia budynku, zrobienia nowych fundamentów, pracownicy wynajętej firmy załamywali ręce. − Gdybyście tego nie zrobili, to kiedyś jakaś wichura zdmuchnęłaby wam kościół – mówili. Ludzie na 3−4 miesiące przenieśli się do kaplicy na cmentarzu i po kawałku ratowali drewnianą świątynię parafialną. Z czasem, po rozwiązaniu problemów z konstrukcją, założeniu gontu, opaski, potem zrobieniu drogi procesyjnej, rozpoczęli końcowy etap renowacji. − Dziś, po 10 latach, zostały nam do odnowienia polichromia pod chórem i chór oraz jeden z bocznych ołtarzy. Trzeba również pomyśleć o nowych ławkach – pokazuje stojące w świątyni stemple ks. Piotr Wawrzyniak, proboszcz parafii.

Tajemnicą jest to, jak niewielka i niebogata parafia poradziła sobie z renowacją kościoła. − Nasz wkład własny to było dotąd jakieś 250 tysięcy. Na taką parafię to jest dużo – uważa pan Jan. Dziś stali parafianie, chodzący do miejscowego kościoła, to około 350 osób, choć nominalnie jest ich więcej. – Daliśmy radę dlatego, że kościół jest zabytkiem, a na zabytki z różnych źródeł można było pozyskać dofinansowanie. To nas uratowało. Z drugiej strony, gdyby wziąć się za to wcześniej, to środki do podjęcia mogły być większe – mówi kościelny. Ale wcześniej trzeba było wybudować plebanię. − Poprzednia była z 1887 roku. Dawna gospodyni wspominała, że kiedy wchodziła do niej, to stukała o meble i podłogę, by przeganiać myszy i szczury – uśmiecha się ks. Wawrzyniak. Od kilkunastu lat plebania jest jak się patrzy, a i kościół z 1778 roku, postawiony z fundacji Macieja Niemyskiego, parafianom udało się uratować.

Kiedyś koło kościoła, a dziś na cmentarzu spoczywają prochy Otto Schimka, żołnierza Wehrmachtu, który został zastrzelony według oficjalnych źródeł za dezercję, według tradycji za odmowę strzelania do Polaków. Kiedyś przyjeżdżały na jego grób liczne pielgrzymki, a Schimek uważany był i jest przez wielu także dziś za męczennika. Inną ciekawostką machowską jest krypta pod kościołem. Zejście do podziemi jest w zakrystii. Krypta sama jest zamurowana, wiemy jednak, że złożone tam zostały szczątki poprzednich właścicieli Machowej, w tym możnego hrabiego Stanisława Aleksandra Ankwicza, którego ciało spoczęło tu w 1840 roku. Podobnie jak nieco ponad 30 lat później jego córki Ewy Henrietty Ankwiczównej, dawnej muzy Adama Mickiewicza, która zdaniem wielu była pierwowzorem Ewy Horeszkówny z „Pana Tadeusza”, a także Ewy z „Dziadów cz. III”.

Kogo wędrówki literackie nie pociągają, może zachwyci się mistrzowsko odnowioną przez Alinę Kostkę Bernady polichromią, której elementem są fantastyczne sceny figuralne: Matki Bożej ze św. Agnieszką i św. Elżbietą w prezbiterium (które zajmuje jedną trzecią powierzchni świątyni), czy przemienienia na górze Tabor w nawie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy