Żeby nieść nadzieję, trzeba najpierw ją znaleźć. Ale gdy się ją odnajdzie, nie sposób jej nie głosić.
Wydarzyło się to półtora roku temu. To jest historia Marka Lisowskiego. „Przed moją czterdziestką”, mówi Marek. – Mam żonę i dzieci, ale było mi daleko, żeby, poświęcać czas rodzinie. To znaczy zajmowałem się, ale koncentrowałem się raczej na sobie. Przychodziłem z pracy, uważając, że należy mi się odpoczynek, i zasiadałem raczej do gier komputerowych – opowiada. Żona trochę wyrzucała mu, że mało ma czasu dla rodziny, a on, nie do końca wiadomo z jakiego powodu, poczuł, że coś w jego życiu nie gra. Próbował rzucić komputer, ale za to znajomi ciągnęli go na weekendowe imprezy. – Czułem, że to idzie w złym kierunku. Wtedy do ręki dostałem ulotkę o organizowanym kursie Alpha. Nigdy nie byłem wrogiem Kościoła, ale nie wierzyłem w Boga, z takiej rodziny się wywodzę. Wcześniej nie zwróciłbym uwagi na kurs, ale występował ten niepokój w moim życiu. Powoli zacząłem rozumieć moje błędy, chciałem też wyprostować sytuację, więc poszedłem. Nagle telefon od szwagra: „Czy zostaniesz chrzestnym mojego dziecka?”, a ja przecież byłem niewierzący. Ale powiedział, że załatwi karteczki, no to dobrze – opowiada Marek.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.