Było jesienne popołudnie. Słoneczne, bezchmurne, w górze błękitne, w dole złotawe, przetykane ostatnią zielenią minionego już lata. Wychodząc z domu chciałem pójść znaną mi już ścieżką w kierunku wschodnim, potem skręcić w prawo, a dalej wzdłuż zielonych łąk i pól obsianych zbożem, by w końcu dojść do drogi biegnącej obrzeżami Lasku Lipie. Stamtąd, kierując się na zachód, chciałem dojść do plenerowej siłowni i naprzeciw rozłożystego dębu skręcić w lewo i pójść już prosto przed siebie, żeby na koniec znaleźć się tuż przed kościołem bł. Karoliny.