Samo pojęcie "ojciec" było bliskie ludziom żyjącym w okresie, który nazywamy starożytnością chrześcijańską.
To szlachectwo było zobowiązujące, bo przecież nie może być Ojcem z „natury dobry dla złoczyńcy, święty dla splamionego grzechem”[12]. Innymi słowy, skoro człowiecze masz pozwolenie mówić do Boga „Ojcze”, to masz być święty, masz unikać grzechu, twoim obowiązkiem jest starać się o dobro w twoim życiu. Było to zatem wymagające zobowiązanie moralne, wezwanie do świętości życia. „kiedy Boga nazywamy Ojcem, musimy postępować jak synowie Boży, aby tak jak chcemy mieć Boga za Ojca, On miał upodobanie w nas”.[13]
To usynowienie miało również istotne konsekwencje dla wzajemnych relacji między samymi chrześcijanami, czyli między tymi, którzy wspólnie mówią: „Ojcze nasz”. Przede wszystkim te słowa przypominają nam, że „gdy się modlimy, prosimy nie za jednego, lecz za cały lud, ponieważ jako cały lud jesteśmy jedno”[14]. Tworzymy jako ochrzczeni jedną rodzinę. Nadto, wszyscy, którzy mogą do Boga zwracać się „Ojcze” stają się Jego dziećmi w ten sam sposób i na tych samych zasadach. Chrześcijanie, którzy mają na ziemi różnych ojców, ale „wzywają wspólnego Ojca, który jest w niebie”[15], stają się dla siebie braćmi, wszyscy mają jednakowy status, są wobec siebie równi. Było to zobowiązujące dla życia społecznego i wzajemnych relacji.
Z kolei paterfamilias mógł wymagać od wszystkich swoich dzieci posłuszeństwa. Synowie winni mu być posłuszni i okazywać mu szacunek. Stąd autor chrześcijański napisze: „gdy zatem mówimy <<Ojcze>>, zwracamy się do Boga i wyznajemy przez to szacunek i moc”[16]. To była naturalna i oczywista konsekwencja użycia tych słów.