Samo pojęcie "ojciec" było bliskie ludziom żyjącym w okresie, który nazywamy starożytnością chrześcijańską.
Chrystus zwracał się do Boga „Ojcze” i chrześcijanin mówi do Boga „Ojcze”. W oby przypadkach ten zwrot oznacza to samo?
Nie ulega wątpliwości, że gdy chrześcijanin mówi „Ojcze nasz” to zwrot ten jest rozumiany w sensie przenośnym i nie oznacza pokrewieństwa w naturze. Prawdziwym synem był i jest tylko Syn Boży. To jest Jedyny Syn Ojca, równy Mu co do natury, odwiecznie zrodzony. Z tym nie może nikt się porównywać. Dla podkreślenia tej różnicy eksponowano w starożytności słowa Chrystusa, który zwracając się do uczniów mówił o „Ojcu moim” i „Ojcu ich”[17]. Jego synostwo wynikało z natury, a ich – a tym samym ludzi – „ z przybrania za dzieci”[18] – pouczał katechumenów biskup Jerozolimy.
Natomiast w przypadku ludzi nastąpiło usynowienie, przybranie za synów, analogicznie do aktu usynawiania znanego w rodzinach rzymskich. Różnica między synem naturalnym a adoptowanym nadal pozostawała. W tym przypadku była ona wprost trudna do wyobrażenia, bo jest to różnica ontologiczna. Mimo wszystko można było jednak patrzyć na Chrystusa w kategoriach braterstwa. Jako człowiek stał się naszym bratem i dlatego w czasie ziemskiego życia mógł odnosić się do Boga na sposób ludzki. Tym tłumaczyć można np. Jego modlitwę w Ogrojcu, prośbę za uczniami, itd.
To braterstwo miało też inny wymiar. W rzymskim systemie prawnym wobec „ojca rodziny” wszyscy uznani za jego dzieci mieli takie same prawa. Niezależnie czy było się synem naturalnym, czy przez adopcję. Przede wszystkim nabierało się prawa dziedziczenia. To skojarzenie Ojcowie Kościoła chętnie wykorzystywali w kaznodziejstwie, przypominając o „dziedzictwie”, które mamy posiąść w wieczności[19].