Samo pojęcie "ojciec" było bliskie ludziom żyjącym w okresie, który nazywamy starożytnością chrześcijańską.
Czy te słowa wprowadzają człowieka w tajemnicę Boga?
Już Orygenes bardzo mocno podkreślał, że zwrot ten więcej nam mówi o nas samych niż o Bogu. Skoro bowiem możemy do Boga zwracać się „Ojcze nasz” to tym samym my sami stajemy się „dziećmi Bożymi”. To jest nie tyle powód do poczucia własnej wartości, ile zobowiązanie. Naszym życiem winniśmy nieustannie dokumentować, że rzeczywiście na to miano zasługujemy[8]. Jest to zatem zobowiązanie do świętości, bo taka jest natura Boga. Św. Augustyn w podobnym duchu zachęcał katechumenów: „pamiętajmy, czyimi synami zaczęliśmy być i tak żyjmy, jak przystoi tym, którzy mają takiego Ojca”[9]. Nastąpiła nobilitacja każdego, kto może Boga nazywać Ojcem. Skoro chrześcijanin mógł do Boga zwracać się ojcze to tym samym poznawał „swe szlachectwo i godność”[10]. Podobnie było w rodzinach rzymskich w przypadku adopcji, bo zawsze ktoś możniejszy adoptował uboższego, niżej stojącego w drabinie społecznej. Stąd stosunkowo łatwo chrześcijanom zrozumieć, co znaczy, że Bóg uznał ich za swoje dzieci, pozwolił im nazywać się Ojcem. Był to nie tylko akt prawny, ale za tym ukazywał się szczególny typ relacji Boga do człowieka. Bóg nie tylko uznaje człowieka za swoje dziecko, ale nawiązuje z nimi bliskie relacje, analogiczne do tych jakie istnieją w naturalnych rodzinach między ojcem i dziećmi. Zawsze jednak pamiętać należy, że usynowienie pozostaje darem, bo „nikt, kto posiada odrobinę rozsądku nie odważyłby sam od siebie nazwać Boga w sposób tak poufały, czyli <<Ojcze>>”[11]. Tylko On mógł na to pozwolić.