O. Jan stworzył Jamną. Choć na tej górze sylwestra już Góra nie spędzi, jego duch już zawsze będzie tam obecny.
O. Andrzej Chlewicki OP, duszpasterz jamneński, pamięta o. Jana Górę OP jeszcze, kiedy ten był katechetą w Tarnobrzegu.
- To było przed wielu laty, kiedy jeszcze dinozaury chodziły po świecie, a ja byłem młodym człowiekiem chodzącym do liceum - wspomina żartobliwie o. Andrzej.
Wtedy zjawił się taki nietuzinkowy kapłan, dominikanin, bardzo kontrowersyjny, chodził w czerwonych skarpetach i miał dżinsy Wranglery.
- W tamtych czasach to był szok. Tak samo jak jego długie włosy. Kobiety pobożne były tak zgorszone, że przeor kazał o. Janowi ściąć te włosy, żeby wyglądał jak powinien, po Bożemu - mówi o. Chlewicki. O. Jan miał wtedy wieczorne Msze o godz. 19.30. - Półgodzinna Msza i pięciominutowe kazanie, które rozpalało głowę młodego człowieka na cały tydzień - wspomina jamneński duszpasterz.
Taki był o. Jan Góra. Także wtedy, kiedy już w Poznaniu był duszpasterzem młodzieży. - Byłem wtedy w nowicjacie, a on miał rozśpiewane Msze św. o 17-tej dla młodzieży, które zawsze się przedłużały. Starsi ojcowie się denerwowali, bo po nich mieliśmy tzw. zakonne nieszpory. Musieliśmy czekać, a przy tym podpatrywaliśmy tę młodzież unoszącą się w oparach śpiewów. Jeszcze na przystankach śpiewali kanony z Taize. W tamtych czasach szarości, to był młody oddech w Kościele - komentuje o. Andrzej, który po studiach w Krakowie trafił znowu do Poznania z przydziałem do duszpasterstwa akademickiego, gdzie miał o. Górze pomagać.
Tak to się zaczęło
- To były wspaniałe lata współpracy, bo i Hermanice, rok 1991, pierwsze światowe spotkanie na Jasnej Górze z Janem Pawłem II, te dwa płuca Europy - wschód i zachód, spotkanie młodych i hymn "Abba Ojcze", który się wykuwał nie na deskach dębowych teatru, ale na łące hermanickiej i w błocie. Pamiętam, niemiłosiernie wtedy lało - mówi o. Andrzej.
Potem Pan Bóg podrzucił Jamną. Po tzw. sukcesie światowego dnia młodzieży o. Jan Góra zaprosił młodzież tu na sylwestra. Chętnych zgłosiło się bardzo dużo, ale przyjechał tylko on, dwie dziewczyny i chłopak z Warszawy.
- Załamany był. "Boże święty, mówił, przecież paszport mam, mogłem jechać do Francji" - wspomina o. Andrzej. Ale kiedy schodzili na dół kupić prowiant, spotkali organistę z Paleśnicy, który go zagadnął, więc opowiedział mu, że przyjechał, a tu młodzieży nie ma, a wszyscy obiecali. "Może gdyby to było nasze, własne, to może do swojego domu by przyjechali" - mówił. "A wójt by wam to dał" - i zaprowadził go do niego.
O. Jan ustawił te dziewczyny i tego chłopaka przed domem wójta, żeby się modlili, a on tam poszedł, czy gmina rzeczywiście by nie przekazała tej "substancji". Okazało się, że Stanisław Chrobak, wójt, były wychowanek duszpasterstwa, pamiętał takiego znanego duszpasterza o. Wiśniewskiego i powiedział: "Damy to wam, jeśli się zaopiekujecie". Tak dominikanie przejęli to miejsce w 1992 roku i zaczęła się przygoda jamneńska.