To, czego Kościół pierwszych wieków uczył o Jezusie Chrystusie, zawarte jest w oficjalnych orzeczeniach kościelnych oraz w nauczaniu poszczególnych Ojców Kościoła.
Tytuł „Syn Boży jednorodzony” był podawany najczęściej w pełnym brzmieniu, ale mógł był również sformułowany w nieco inny sposób. W tekstach patrystycznych czasem jest mowa o „Synu jedynym”, kiedy indziej jest mowa o Ojcu i „Jego Synu”. Określenie „jednorodzony” albo „jedyny” częściej zaczęło się pojawiać pod koniec drugiego wieku po Chrystusie. Niewątpliwe użycie terminu „jednorodzony” jest aluzją do ewangelicznej formuły, bo tak jest nazwany przez autora czwartej Ewangelii (J 1,14), ale również do przypowieści o przewrotnych rolnikach, do których właściciel posyła „jedynego, ukochanego syna” (Mk 16,6). W ten sposób chciano podkreślić identyczności odwiecznego Syna z Jezusem, który narodził się w Betlejem. W tym tytule wyraża się też chęć: „podkreślenia jedynego charakteru synostwa Jezusa, jego pierwotnej bliskości z Bogiem i całkowitej odmienności od przybranego synostwa ofiarowanego innym ludziom”[13]. Jest to więc sposób na podkreślenie szczególnej relacji Jezusa Chrystusa z Ojcem i bycie przedmiotem Jego wyjątkowej miłości. To miało szczególne znaczenie wtedy, gdy pojawiały się próby kwestionowania bóstwa Chrystusa. Tytuł ten nie był mimo wszystko jednoznaczny, zwłaszcza dla człowieka żyjącego w tamtych czasach.
Trudności wynikały przede wszystkim z użycia terminu „syn”, który wnosił pewne dwuznaczności. Termin ten rozumiany dosłownie zakłada naturalną różnicę między ojcem i synem. Upraszczając wystarczy powiedzieć, że ojciec musi być wcześniejszy od syna, musi być od niego starszy. W warunkach ziemskich jest to oczywiste i zrozumiałe. Gdy jednak przeniesiemy to w sposób dosłowny na relacje w Bogu, możemy dojść do błędnych wniosków. Okaże się bowiem, że Syn był „później” niż Ojciec, co oznaczałoby, że nie jest odwieczny, co z kolei jest jedną z prerogatyw boskich.