Rusz Duszę co rusz przywołuje świadectwa kapłańskiego powołania i zachęca do modlitwy za księży.
Ks. Maciej Stabrawa
"Chyba znam i rozumiem Jonasza. Chyba nawet doskonale rozumem: nie jest łatwo odpowiedzieć na głos, który Cię tak nagle szokuje, wręcz przestrasza. Nie łatwo pójść za głosem samego Boga, który mówi: „Pójdź za mną”. Znam Jonasza, bo zrobiłem dokładnie tak jak on, kiedy to Bóg - Mistrz cierpliwości dla takich jak ja - chciał mu poprzewracać jego ułożony świat do góry nogami. Podobnie jak on, słysząc w sercu ciche zaproszenie, wsiadłem na okręt płynący w przeciwną stronę. W moim przypadku to były studia na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie na kierunku Inżynieria Środowiska - w końcu byłem po biol-chemie. To był także okręt, który - nie wiedząc czemu - wywiózł mnie na pustynię... Pustynię mojej relacji z Bogiem.
Może na początek kilka słów o tym, co było przed usłyszeniem tego zaproszenia. Ja - mały człowieczek z małej wsi. Wychowany w pięknej, katolickiej rodzinie. Ministrant odkąd pamiętam, zawsze blisko sacrum. Z czasem zaangażowany członek Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży w swojej parafii. Dopiero teraz, z perspektywy czasu widzę, że Bóg posługując się wieloma ludzi, od których doświadczyłem tak wielkiej dobroci, przygotowywał mnie do tego momentu, w którym zaczął mnie wołać: „Halo! Maciek! Pójdź za mną!”. Wołał bardzo wyraźnie i dobitnie. A ja?
A ja wsiadłem na ten - jak mi się wówczas wydawało - najlepszy okręt. Okręt do wolności, okręt do bycia panem swojego losu - okręt do studenckiego życia w dużym mieście. Ach, co to miała być za przygoda. Może i z początku była tym, czego się spodziewałem, była tym czasem kiedy tak często z zachwytu wołałem: WOOW! Ale nie do końca świadomie stawiałem dalsze kroki w głąb tej duchowej pustyni. Gorliwość ministranta została silnie nadszarpnięta. Moja modlitwa, moje uczestnictwo w Eucharystii, moja bliskość z Nim została przeze mnie zamieniona w obojętność, zniechęcenie w budowaniu tej zażyłości, tej relacji.
ks. Maciej Stabrawa.Ale Bóg jest niezwykle cierpliwy - za to Go kocham - i zaczął do mnie mówić w wydarzeniach, które po ludzku były jakimiś porażkami. Zaczęło się wszystko sypać, walić. Ten mój ułożony plan na życie stawał się scenariuszem, który nigdy nie powinien być realizowany. Ale co ciekawe, zacząłem odkrywać, że jestem w stanie to jakoś przetrzymać wtedy, gdy jestem w łasce uświęcającej i na dodatek wierze i mam wewnętrzne przeświadczenie: On jest obok mnie!
Szczerze to myślałem, że to chwilowa załamka, i że wkrótce wróci to moje WOOW zachwytu nad tym krakowskim życiem. Ale coś się mi tak wydaje - znów z perspektywy czasu - że Bóg stracił do mnie trochę cierpliwości. Dlaczego? Do dziś pamiętam jak to w 2013r. po skończonych uroczystościach Wielkiego Piątku spokojnie adorowałem Pana Jezusa w grobie, gdy nagle poczułem w sercu niezwykły pokój, zacząłem płakać i - nie umiem tego dokładnie opisać – usłyszałem tak wyraźnie: „Zostaw to i pójdź za mną!” I wiecie co? Uwierzyłem Mu!
Dwa tygodnie później byłem już „przyspieszonym absolwentem UR”. Wróciłem do rodzinnego domu i zacząłem na nowo, z wielkim pokojem serca, planować tą Jego drogę, którą mi nakreślił. I tak jak Jonasz odważnie, choć też z jakimiś narzekaniami, kroczyłem i kroczę tą drogą. I wiecie, czym różni się ta droga od tej, którą szedłem wcześniej? Tym, że teraz jestem naprawdę szczęśliwy, że teraz moje życie ma ten Jego sens - sens Miłości. Oj tak! Warto było!