Prymas Francji miał kłopoty z dotarciem do Brzegów. Problemy okazały się jednak opatrznościowe dla wielu spotkanych ludzi.
Do tego momentu ŚDM były dla nas wydarzeniem dość odległym. Śledziliśmy to, co działo się wokół tego wydarzenia wyłącznie przez środki masowego przekazu. Głównie w tym okresie docierały do nas liczby, sumy, jakieś zestawienia. Wszystko to odebrało nam chęć uczestnictwa. Jednak żona zdradziła mi, że pragnęła choć na chwilę znaleźć się w Brzegach. No i… pojechaliśmy tak z kardynałem.
Założyłem kardynalski żółty plecak pielgrzyma, drugą torbę przepasałem przez ramię i w trójkę ruszyliśmy za kardynałem, który po wyjściu z samochodu przeistoczył się w hierarchę kościelnego.
Policjant, który nie chciał nas wpuścić, gdy zobaczył kardynała, nie mógł uwierzyć w to, co widzi. I to zachowanie stało się początkiem lawiny najróżniejszych ludzkich reakcji na obecność kardynała na pielgrzymim szlaku. Po paru krokach zaczepił pierwszych pielgrzymów. Zapytał ich po polsku, skąd są. Odpowiedzieli, że z Czech. W jednej chwil już zaczął z nimi rozmowę w ich ojczystym języku. Zdziwienie tych młodych ludzi było ogromne. Po chwili kardynał zaczął rozmawiać z księżmi z Kongo.
Asfaltowa, załatana boczna droga, którą przemierzali pielgrzymi w drodze na czuwanie z ojcem świętym Franciszkiem przypomniała Kasi, córce pani Wandy Półtawskiej, dzięki której obecność kardynała była tu możliwa, że w Ewangelii jest tyle wskazówek o czuwaniu, o tym że nigdy nie wiemy, kiedy coś wielkiego wydarzy się w naszym życiu, tak jak tu. Jakież były reakcje pielgrzymów na widok kardynała! Ludzie są przyzwyczajeni, że osobistości wożone są limuzynami, oddzielone kordonami, niedostępne. A tu Prymas Francji idzie tymi samymi ścieżkami, co oni. Mijały nas samochody wolontariuszy, żaden z nich się nie zatrzymał. Ale my byliśmy im za to wdzięczni. Chcieliśmy aby ten szlak trwał jak najdłużej.