Od samego początku chrześcijanie, zwłaszcza w osobach ich zwierzchników, byli świadomi i dostrzegali tajemnicę Kościoła.
Jedność Kościoła
Kościół ma być jeden – stanowi credo. Jedność rozumiano przede wszystkim jako brak podziałów. Podkreślano to wtedy, gdy zaczęły się pojawiać grupy dystansujące się od reszty, izolujące się od wspólnoty na różne sposoby, bo jedność można burzyć na wiele sposobów. Przez herezje, brak posłuszeństwa biskupowi, samowolę w sprawowaniu kultu, itd. W obliczu tych zjawisk zaczęto szukać elementów wyrażających jedność i ją zabezpieczających. W wymiarze lokalnym, a więc we wspólnocie chrześcijan w danej miejscowości, taką jedność było łatwo określić. Wyrażała się ona przede wszystkim w zachowaniu łączności ze wspólnotą poprzez wyznawanie tych samych prawd wiary, uczestnictwo we wspólnie sprawowanym kulcie, zachowanie tych samych zasad moralnych.
Ze wspólnoty można było wyjść samemu, albo też zostać z niej wykluczonym. Jedno i drugie oznaczało zerwanie kontaktów z pozostałymi członkami wspólnoty. Od samego początku istnienia Kościoła były określone granice, których przekroczenie powodowało usunięcie ze wspólnoty. Były to wykroczenia moralne: bałwochwalstwo, nierząd, popełnienie zbrodni zabójstwa, publiczne wyparcie się wiary. Popełnienie któregoś z tych czynów wykluczało całkowicie ze wspólnoty.
W teorii te kryteria były jasne. W praktyce okazywało się, że te granice mogły być płynne. Weźmy dla przykładu zaparcie się wiary. Było rzeczą jasną, że jeśli ktoś przed sądem publicznie wyparł się wiary w Chrystusa, albo złożył ofiarę pogańską, to tym samym wykluczał się z Kościoła. W trzecim wieku zaistniała jednak taka sytuacja. Cesarz Decjusz nakazał wszystkim obywatelom Cesarstwa przedstawić świadectwo, tzw. libellus, złożenia ofiary pogańskiej. Byli tacy chrześcijanie, którzy o takie świadectwo się postarali, bez składania ofiary. Wtedy, podobnie jak dziś, można było zdobyć potrzebne dokumenty drogą znajomości albo kupna. Pojawił się wówczas problem: czy ci chrześcijanie dopuścili się zaparcia się wiary czy też nie. Oni bronili się, że formalnie nie złożyli pogańskiej ofiary, więc zarzut jest chybiony. W takich sytuacjach rozstrzygać musiał przełożony, czyli biskup.
Trudniejszą sprawą było stwierdzenie herezji. Sprawa była prosta, gdy ktoś negował w sposób oczywisty jakąś prawdę już określoną. Np. przeczył bóstwu Chrystusa, albo negował prawdę o Jego zmartwychwstaniu. Trudniej było stwierdzić herezję, gdy w grę wchodziły prawdy wiary mniej oczywiste, albo ich interpretacja. W tej sytuacji nie zawsze mógł sobie poradzić miejscowy biskup. Wówczas najczęściej zasięgał rady innych, sąsiednich biskupów. Odbywano w tej sprawie konsultacje, które w efekcie dały początek synodom kościelnym. Rozstrzygnięcia w ten sposób przyjęte uważano za obowiązujące, dopatrując się w nich nie jakiegoś demokratycznie rozwiązanego sporu, ale werdyktu wydanego przy asystencji Ducha Świętego.
Sprawa się komplikowała jeszcze bardziej, gdy przyszło określić jedność Kościoła w wymiarze globalnym, przynajmniej w skali Cesarstwa. Odnajdywano różne wskaźniki tej jedności. W sferze doktrynalnej, a zatem w prawdach wiary, pojawiło się pojęcie „regula fidei”, po polsku „reguła”, albo „zasada wiary”. Pod tym pojęciem rozumiano zespół tych prawd, które uważano za najważniejsze. Relatywnie szybko ukształtował się w Kościele zbiór prawd wiary przyjmowanych we wszystkich wspólnotach. Z czasem ten zbiór poszerzał się nie tyle o nowe prawdy, ile o wyjaśnienia i lepsze doprecyzowanie prawd już znanych. Jak wiemy zbiór ten przyjął postać Symbolu Wiary. Do jedności kościelnej przynależał ten kto akceptował ten zbiór prawd i poprawnie, czyli zgodnie z wykładnią powszechnie obowiązującą, go rozumiał.