Tuchowianin wygrał udział w Rejsie Niepodległości i popłynął z Kopenhagi do Stavanger. Specjalnie dla "Gościa Tarnowskiego" morskie opowieści!
Krew, pot i łzy
Dar Młodzieży to trójmasztowiec. Każda z wacht miała przydzielony jeden maszt i wiszące na nim żagle. Wachta Dawida opiekowała się masztem środkowym. Na maszcie było pięć żagli rejowych. Nazwę każdego żagla trzeba było znać na pamięć.
- Na naszym maszcie znajdowały się grot, marsel dolny, marsel górny, bram i bom bram. Ale są jeszcze na dziobie statku żagle trójkątne, czyli grot sztaksel, grot bram sztaksel i grot bom bram sztaksel, którymi też trzeba było się opiekować - opowiada chłopak.
Alarm „do żagli!” był ogłaszany półgodziny przed akcją ich stawiania, więc był czas na przygotowanie się.
Jak to wygląda? Mniej więcej tak…
Wszyscy szybko biegną na pokład, ubierają szelki, czyli specjalną uprząż bezpieczeństwa, i stawiają się gotowi do roboty. Każdy pod swoim masztem. Oficer przydziela zadania.
Na jedną platformę wspina się kilka osób, najczęściej dziewczyny, bo słabsze. Zluzowują żagiel, który opada jak firanka w oknie. Na dole dwie 10-osobowe grupy siłaczy trzymają w pogotowiu liny do naciągania płótna.
Na znak bosmana biegną w przeciwnych kierunkach i żagiel nadyma się wiatrem. - Skórę na dłoniach mieliśmy zdartą - przypomina sobie Dawid.
Żagle trzeba też zwijać lub przekładać w zależności od kierunku wiatru, a służą do tego liny inne niż do naciągania. Należało je więc dobrze poznać i wiedzieć do czego służą.
Około 10 minut potrzeba na postawienie jednego żagla, ponad godzinę, żeby postawić wszystkie.
- Po postawieniu pierwszego żagla bolą ręce. Po drugim nie czuć już ramion. A przy kolejnych… zapomina się o tym, że nie mamy już siły - mówi chłopak.
Prócz wachty codziennej, była też wachta dobowa co trzy dni, kiedy należało zadbać o różne pomieszczenia na statku i wykonać zlecone prace.