Tuchowianin wygrał udział w Rejsie Niepodległości i popłynął z Kopenhagi do Stavanger. Specjalnie dla "Gościa Tarnowskiego" morskie opowieści!
Piórka i słonie
Kiedy żyje się w ciasnej w sumie przestrzeni, w stosunkowo małym gronie, bez dostępu do internetu, telefonów, wówczas zaczyna być jak dawniej.
- To znaczy, rozmawiamy ze sobą, śmiejemy się, śpiewamy, no zupełnie normalnie ze sobą się komunikujemy - podkreśla Dawid.
Morze zachwyciło go, kiedy dopłynęli do Stavanger. Trwał polarny dzień. Słońce zachodziło około
Niezwykłe było obserwowanie morza ze szczytu masztu, na który wchodziło się po pionowej drabinie. Z góry statek malał, ludzie stawali się mrówkami pracującymi na dole. Wokół tylko morze i statki, które nas mijały, ogromne tankowce i mniejsze. Byłem na szczycie także o zachodzie słońca. Czerwone niebo, a dole woda i tylko my sami…. Niesamowity widok - wspomina chłopak.
Wiatr nie sprzyjał specjalnie żeglarzom.
- Minusem była piękna pogoda. Mocne słońce, woda jak lustro, czasem bez jednej choćby zmarszczki. Ale przed samym Stavanger wzmógł się wiatr, było ponad 6 stopni Beauforta. Mocno kołysało, dziób wznosił się o kilka metrów w górę i opadał głucho w wodę. Trudno było donieść zupę do stołu.
Przy wchodzeniu lub schodzeniu ze schodów czuło się najpierw lekkim jak piórko, a później jak ciężkie słonie, kiedy statek opadał w morze.
Na szczęście czułem się dobrze, gorzej po zejściu na ląd, bo wciąż pode mną - w mojej głowie - falowało morze - opowiada Dawid.