Kościół w sposób instytucjonalny, a poszczególni chrześcijanie w sposób indywidualny, dostrzegali ludzi chorych i cierpiących.
Jest rzeczą oczywistą, że chrześcijanie doceniali medycynę i w razie choroby, czy też kontuzji, podejmowali leczenie. Nikt z nich nie kwestionował możliwości przyjścia cierpiącym z pomocą. Znamienne, że zawód lekarza był bardzo szanowany, a ich działalność przyjmowano z uznaniem. Na dowód tego można przypomnieć dwóch świętych, wymienianych w kanonie Mszy Świętej: Kosmę i Damiana. Według tradycji ci dwaj bracia żyjący w trzecim wieku, byli lekarzami. W legendę obrosła ich działalność lekarska. Ich kult był bardzo żywy już w starożytności, a wspominani byli właśnie jako wspaniali i bezinteresowni lekarze.
Metody leczenia stosowane przez ówczesnych lekarzy były akceptowane, o ile nie było w nich praktyk zabobonnych, czy też odwołujących się do bałwochwalstwa. Takie metody zdecydowanie odrzucano, a uciekanie się do takich praktyk było uważane za grzech i często było to zagrożone sankcjami karnymi. Synody karały zarówno tych, którzy takie metody polecali, jak też tych, którzy z nich korzystali[2]. Z tym zjawiskiem jednak nie można się było uporać, o czym dowiadujemy się z kazań, w których kaznodzieje często piętnowali takie praktyki. Za najskuteczniejsze lekarstwo uważano i o tym przypominano, zwrócenie się do Boga. On mógł wyciągnąć człowieka z każdej opresji i zwrócenie się do Niego z prośbą o pomoc było jak najbardziej na miejscu. Nawet w sposób, który dziś może nieco szokować. Na dowód można przypomnieć historię wspomniana przez św. Augustyna. Matka chłopca chorego na oczy, zamiast szukać pomocy lekarzy i stosować się do ich zaleceń, na chore oczy chłopca położyła Najświętszy Sakrament[3]. Chory odzyskał zdrowie, co nie wzbudziło żadnej sensacji, bo pomoc Bożą w takich sytuacjach uważano za coś naturalnego.
W tekstach pochodzących z tego okresu znajdziemy wiele historii nadzwyczajnych uzdrowień, czyli cudów, dokonanych przez interwencję świętych, czy na skutek modlitw osób świątobliwych[4]. Wierzono w skuteczność tych modlitw i o nie zabiegano, zwłaszcza w trudniejszych przypadkach. Niepowodzenia natomiast przypisywano brakowi wiary. Historyk Teodoret przytacza historię, jaka przydarzyła się św. Bazylemu. Był on prześladowany przez cesarza Walensa, gdyż bronił ortodoksyjnej wiary. Zachorował syn cesarza i wtedy cesarza prosił biskupa o modlitwę. Św. Bazyli miał obiecać pomoc, ale postawił warunek: cesarz miał ochrzcić chorego syna przez ortodoksyjnego biskupa. Cesarz postąpił inaczej. Ochrzcił syna, ale w wierze ariańskiej. Syn zmarł niemal natychmiast[5]. Dla zwolenników ortodoksji był to oczywisty znak od Boga, a sam chrzest i ortodoksyjna wiara w tym wypadku decydują nawet o życiu doczesnym.