Wielu, nie mogąc wejść do kościoła, szuka Boga w swoim sercu. Może przez ten trudny czas nauczą się modlić?
Tekst, który prezentujemy poniżej, napisał Adam Tomczyk, pracownik Szkoły Podstawowej w Żabnie, a w wolnych chwilach rzeźbiarz, etnograf, historyk i miłośnik regionu. W dodatku pisarz, choć z wykształcenia zdecydowanie człowiek techniki. Na naszych łamach, w "Gościu Tarnowskim", a obszerniej na stronie internetowej zadawał dociekliwie pytania o Jana Wnęka z Odporyszowa, którego niektórzy nazywają prekursorem światowego lotnictwa. O Adamie Tomczyku i jego książce "Legendy szepce srebrzysty Dunajec” pisaliśmy w tekście: KOSZ PEŁEN CHLEBA.
Poniżej publikujemy krótki esej Adama Tomczyka na aktualny temat.
Kwarantanna
Zmierzch ze wszystkiego zabiera kolory. Szarość za oknem zapowiada ciemność. Trawa wyzbyła się nagromadzonego za dnia chlorofilu i spopielała ultramaryna nieba. Gdy po chwili znowu spoglądam w okno, jest ciemniej. Jeszcze tylko z tła czarnymi kreskami odcinają się gałęzie drzew w ogrodzie, by zniknąć. Pożera je noc. Odległe światło migoce w oddali, jakby alfabetem morsa wysyłał ktoś prośbę o ratunek. Przecież wiem, że jest jeszcze świat za moim oknem. Ostatnio stał się zbyt nieprzyjazny i natarczywy, jak nieproszony gość. Dlatego chętniej zanurzam się w noc. Opuszczam rolety, by jeszcze bardziej otuliła mnie ciemność. W kokonie ciszy spokojnie przeżuwam dzień, oswajam cudze strachy i swoje niepokoje. Telewizyjne wiadomości, informacje i wydarzenia ze świata trawię i wydalam w sennych koszmarach.
Zbliżam się, chcę rękę podać na powitanie, przytulić, czy nawet z bliska spojrzeć w oczy. Coś mówi: Nie! Nie rób tego, to może być strefa zakażenia.
Koronawirus rządzi światem. Spadają ceny ropy, straże na granicach, nagle pustoszeją bary i restauracje, zamknięte teatry i kina, odwołane są sportowe zawody, a nawet letnia olimpiada, bezludne miasta, puste szkoły, przepełnione szpitale i rośnie statystyka ofiar.
Gwar, huk, rejwach. Zdążyłem się już dawno przyzwyczaić do przerw na szkolnych korytarzach. Słyszę swoje myśli i z tego zgiełku potrafię wysupłać dźwięki i słowa. Uczniowie ukradkiem zerkają na smartfony, tak się komunikują pomiędzy sobą. Nauczyciele rozstawieni w newralgicznych miejscach pilnują, by ten bałagan nie przerodził się w chaos, nie eksplodował. Niektórzy w skupieniu i z koncentracją wypełniają ten obowiązek, inni zdają się nie zwracać nadmiernej uwagi, zajęci rozmową. Szkoła żyje, pulsuje tętno i jak krew w aortach przez korytarze płynie ciżba dzieci. Śmiechy, krzyki, nawoływania, ktoś biegnie, inny skacze z kilku stopni schodów na niższy korytarz. Grupka maluchów przepycha się przy automacie z napojami. Dziewczynki na ławce są zajęte rozmową, pewnie to sprawy poważne. Kilku chłopców zatrzymuje się nagle w kącie i z obawą zerka w moją stronę. Już wiem, że coś spsocili. Wyjaśniam sprawę i idę po narzędzia. Chłopcy wracają na hol. Chyba im za gorąco. Wychodzą na zewnątrz. Po chwili znowu wchodzą do środka, pewnie im za zimno, przecież jest początek marca.
- Zamknijcie te drzwi! – przekrzykuję hałas.