Przyjmując ludzką postać i ofiarując się w tajemnicy śmierci, Jezus otworzył człowiekowi drogę do zbawienia.
Finalnie wstaje i wraca do domu Ojca.
Św. Łukasz zapisze: „Wstał więc i poszedł do swojego ojca” (Łk 15,20). Warto zwrócić uwagę, że Łukasz używa czasownika anistemi, który oznacza „wstać”, „powstać”, tak w znaczeniu fizycznym, ale i w znaczeniu duchowym: „wrócić do życia”, wręcz „zmartwychwstać” (Łk 1,39; 24,33). Rzeczywiście, w tym momencie zaczyna się powrót syna do świata żywych. Wskrzeszenie to dokonało się przez wspomnienie domu ojca, nade wszystko przez wspomnienie chleba, którego w domu tym było pod dostatkiem. Wspomnienie o pobycie w domu ojca, który dzielił się słowem i chlebem, sprawia powstanie z martwych[5]. Nawrócenie młodzieńca zatem staje się faktem[6].
Na jego powrót zaś nieustannie czekał Ojciec. Można powiedzieć, iż bohaterem całej przypowieści jest Ojciec, o którym Łukasz pisze, iż zobaczył syna, gdy ten był jeszcze daleko. A zatem Ojciec nie tracił z oczu syna, choćby ten się bardzo oddalił. Oko jest oknem serca. Przybliża mu przedmiot jego pragnień i prowadzi do niego. Ojciec nigdy nie przestał kochać swojego syna. Po jego odejściu w świat stale wypatrywał jego powrotu. Można przypuszczać, że Ojciec codziennie stawał na tarasie swojego domu, wypatrując syna. Nigdy nie stracił nadziei na jego powrót. Nigdy nie zwątpił w niego. Nie potępił go, kiedy zażądał od niego części majątku, jaka na niego przypadała. Nie wyrzekł się go, kiedy odszedł. Nie przestał w niego wierzyć. Co więcej widząc powracającego syna wzruszył się głęboko. Użyty przez Łukasza czasownik splanchnidzomai oznacza też „współczucie”, „miłosierdzie”. Oznacza wewnętrzne, odczuwalne niemal fizycznie, poruszenie z powodu ludzkiej niedoli. Takiego właśnie uczucia doświadczył ojciec na widok powracającego syna. Wzruszenie Ojca w przypowieści ukazuje matczyny aspekt ojcostwa Boga.
O niezwykłej miłości Ojca do syna świadczy to, że pobiegł, rzucił mu się na szyję i ucałował (Łk 15,20). Nie czekał na syna w drzwiach domu, ale wybiegł mu naprzeciw, aby skrócić czas dzielący go od spotkania. Wybiegł i rzucił się synowi na szyję, nie pozwalając, aby upadł mu do nóg w geście upokorzenia. Nie zważał na nic. Nawet na nieczystość, jaką z pewnością powracający syn zaciągnął, przebywając wśród pogan. Na koniec na znak przebaczenia i pojednania ucałował go (zob. Rdz 45,15; 2 Sm 14,33). Pocałunek jest znakiem, że został przyjęty jako syn właśnie, niezależnie od tego, czego się wcześniej dopuścił[7].
Młodzieniec wyznaje swój grzech przeciw Bogu i względem Ojca. Ojciec jednak przerywa mu. Wydaje swym sługom serię poleceń, oczekując na ich natychmiastowe wykonanie. W ten sposób pokazuje, że potwierdzenie synowskiej godności młodzieńca jest sprawą niecierpiącą zwłoki. Można odnieść wrażenie, że wszystko już od dawna układał sobie w głowie. Wiedział, jak ma wyglądać powitanie jego syna. Każe przynieść szatę. Ma to być „najlepsza szata”. Słudzy mają włożyć synowi na rękę pierścień stanowiący atrybut jego wysokiej pozycji społecznej. Poleca także włożyć mu sandały na nogi. Boso chodzili przecież tylko niewolnicy, sandały zaś były oznaką człowieka wolnego. Szata, pierścień i sandały symbolizują przywrócenie ludzkiej godności, wolności, praw synowskich. Ten, który porzucił ojca i udał się w dalekie strony, staje się na powrót domownikiem. W domu Ojca nie będzie ani niewolnikiem, ani najemnikiem, ale synem.
Dalej poleca zabić cielę i wyprawić ucztę. W tradycji biblijnej uczta była obrazem radości wspólnoty zbawionych (Łk 14,15; Iz 25,6-8; 55,1-2; 65,13-14). Ona kończyła ceremonię zawarcia przymierza (Wj 24,11) oraz wielokrotnie służyła podkreśleniu doniosłości ważnych chwil w życiu rodzinnym i narodowym. Dzień powrotu syna jest dla Ojca wielkim świętem. Pragnie on, aby takim stał się również dla całego domu. Dla Ojca bowiem odejście syna i zerwanie przez niego wszelkich więzi rodzinnych było niczym śmierć. Stąd też jego powrót traktuje jako powrót do życia – jako powstanie z martwych. Nie rozpamiętuje tego, co się stało. Raduje się z faktu odzyskania syna żywego. Rozpoczyna się uczta radości, która będzie ucztą bez końca.